Miłość do kwiatów i namiętne ich znoszenie do domu (w oczach Marcina już dawno wołające o pomstę do nieba) - pozwoliło mi - wreszcie! - wpisać się w aktualne trendy...
W ten sposób awansowałam - będąc maniaczką wypełniającą dom botanicznymi reliktami PRL-u, na krótką chwilę osiągnęłam najwyższy stopień podium roślinnego hipsterstwa, by już po chwili taplać się beztrosko w rozlewisku mainstreamu spod szyldu urban jungle.
Wraz ze wzrostem liczby naszych zielonych domowników, pojawiła się konieczność uporządkowania tego bogactwa. Przywlokłam więc z pracowni dół starej niemieckiej toaletki - w całości do niczego mi nie pasowała, ale awansowawszy do roli komody, swietnie odnalazła się w naszym salonie:)
Tak, tak, moi drodzy - człowiek - a i bloger również, a może "zwłaszcza" - w imię trendów winien pokochać kwiaty. Ja się zmuszać na szczęście nie muszę, tulę je więc w zielonych dłoniach i cyklicznie przemycam kolejne sieroty - czasem w kondycji niemal zmumifikowanej.
I może w tym tkwi sekret - daję im szansę, gdy inni spisali na straty, ze wszystkich sił starają się więc odwdzięczyć. A ja im po cichu szepczę "no chodź kochanie, pokażmy wszystkim, na co cię stać". I pokazują:)
Urban jungle to nie tylko egzotyczne kwiaty wylewające się z wystylizowanych zdjęć na insta - to sposób myślenia. My bliżej natury, a ona blisko nas - nawet pośrodku wielkiego miasta, na niewielkim metrażu czy w pomieszczeniach o zbyt słabym albo wręcz przeciwnie - za mocnym nasłonecznieniu. Rośliny w starym kubku, obtłuczonej doniczce czy kwietniku-zabytku, pamiętającym młodość prababci. To trend niesamowicie egalitarny - nie potrzeba przysłowiowego już niemal "miliona monet", by zazielenić własne M, bo nawet dyskonty i markety oferują dobrej jakości rosliny za parę złotych, a wystarczy odrobina kreatywności, by samodzielnie stworzyc np. szalenie modny makramowy kwietnik.
I do tego właśnie Was zachęcam - zaproście rośliny do swoich domów. Dbajcie o nie, podziwiajcie jak rosną, cieszcie się nimi i pokazujcie to dzieciom. U nas właśnie Kornelka wzięła na siebie codzienne zraszanie domowego kącika przyrody - i ma z tego niesamowitą frajdę:)
Peperomia caperata trafiła do mnie wyschnięta na wiór - zżółknięte i połamane listki nie napawały optymizmem co do jej dalszych losów. A jednak wystarczyło kilka tygodni i nie tylko niesamowicie odżyła i wybujała, ale zaczyna też kwitnąć :) Teraz ciężko uwierzyć, że całkiem niedawno trafiła w ogrodniczym na wózek z etykietką "odpady".
Eszeweria zjawiła się u mnie w przyzwoitej kondycji, choc zdecydowania wymagała przesuszenia - końcówki korzonków zaczęły gnić, przez co cała roślina była bardzo krucha i wystarczyło dotknięcie, by "listki" zaczęły odpadać.
Słoneczny kawałek komody, gruby drenaż na dnie doniczki i podlewanie dwa razy w miesiącu szybko odwdzięczyły się kwiatkami.
Słoneczny kawałek komody, gruby drenaż na dnie doniczki i podlewanie dwa razy w miesiącu szybko odwdzięczyły się kwiatkami.
W soleirolii dosłownie się zakochałam - to roślina szalenie delikatna i wymagająca utrzymywania wciąż odpowiedniej wilgotności podłoża, ale poza tym łatwa w uprawie i co więcej - szybko rosnąca. Marcin nazywa ją rzeżuchą;)
Nazwa, którą często możecie spotkać w odniesieniu do tej pieknej roślinki, to "dziecięce łzy" - ze względu na malutkie kropeczki-wypustki na każdym listku, istotnie mogace budzić skojarzenie z łezkami.
Jak widac poniżej - mnoży się to-to jak szalone;)
Rośliną, którą uwielbiam i zawsze polecam początkującym miłośnikom zieleni w domu, jest tradescantia - dziesiątki dostępnych odmian sprawiaja, że łatwo znaleźć ta idealną dla siebie.
Poniżej mój trzykrotkowy żłobek i kolejno: tradescantia tricolor rose, tradescantia zebrina purpusi i tradescantia zebrina.
Przyznam, że o tradescantii velvet hill nie słyszałam, zanim nie zobaczyłam jej po raz pierwszy. A to co zobaczyłam - nie zachęcało - najpierw przesuszona, potem przelana, częsciowo przegniła. Ale siła determinacji plus promocyjna cena zrobiły swoje - zamieszkała z nami. Nie doszła jeszcze w pełni do siebie, dlatego na razie nie podejmuję prób jej rozmnazania, choć przyznam się Wam - kusi mnie to strasznie, bo chciałabym jej mieć więcej i więcej.
Okaz poniżej sprzedano mi jako tradescantię yellow hill, ale bardziej kojarzy mi sie z drobnolistną - może podpowiecie, któa nazwa jest dla niej własciwa?
Ponieważ kwiecień to świetny czas na pracę z roślinami i przy nich - zbieram energię na wielkie przesadzanie i rozmnażanie. Aranżacja komody pozwoliła mi - a może raczej zmusiła do wykonania części tej pracy, ale co najmniej 2/3 naszych roślin wciąż czeka na wolny weekend lub choćby popołudnie.
Tymczasem cieszę sią tą zielenią, któa powoli zaczyna nas zewsząd otaczać - zachwycam się nią każdego dnia od nowa:)
Gdy dobrze się przyjrzycie, bez problemu zauważycie, że sporo u nas nie tylko różnorodnych przedstawicieli flory, ale i przedmiotów z odzysku - pozornie do siebie nie pasujących, a jednak mam wrażenie, że całkiem nieźle ze sobą współgrajacych. Styl urban jungle sprzyja takim dodatkom - znajdziecie je na giełdach staroci, w klamociarniach spod szyldu "1001 drobiazgów", strychach prababci czy wujka Zenka, osiedlowych wystawkach w dniu wywozu gabarytów. Wystarczą szeroko otwarte oczy;)
Wróciłam właśnie z Kornelką z weekendu w Poznaniu (juz niebawem pochwalę sie, co tam robiłam) i taki widok zastałam - Marcin (najpewniej z tęsknoty za nami;) postanowił sam stać się artystą - hmmm, wciąż dowiaduje sie o nim czegoś nowego:)
Poniżej znajdziecie linki do kilku postów, które na pewno przydadzą się wszystkim miłosnikom domowej uprawy kwiatów. Zastanawiam się nad kontynuowaniem tego cyklu - tematów mi nie brakuje... Co o tym myślicie?