Quantcast
Channel: Przeplatane kolorami - DIY - DOM - WNĘTRZA - WARSZTATY
Viewing all 354 articles
Browse latest View live

Na dobry początek.

$
0
0
Z początkiem Nowego Roku przychodzę do Was z życzeniami.

Niech to będzie dobry rok.

Pełen uśmiechów i dobrych chwil. 
Spełnionych marzeń i sił do robienia coraz to nowych planów. 
Zdrowia bez deficytów.
Problemów z gatunku tych, które da się pokonać.

Wszystkiego najlepszego!


Obiektywnie rzecz ujmując - klapa, zwłaszcza w dziedzinie planów wnętrzarskich.

Jednak...
Ścianom czy meblom nie zaszkodzi, jeśli trochę poczekają.

Za mną intensywny rok.
Nieoczekiwanie dla mnie samej pełen wyjazdów i wielu nowych znajomości.

Momentami dał mi porządnie po tyłku.
Pokazał, że choćbym za wszelką cenę zakładała różowe okulary - pewnych rzeczy nie przeskoczę.
Wyleczył mnie przy okazji z naiwności i ślepej wiary w ludzi.

A mimo to - powtórzę zeszłoroczne słowa - to był dobry rok.

Inaczej, niż miałam nadzieję, a jednak kończę go bez pretensji.
Wychodzę z niego silniejsza.
Może nieco bardziej gruboskórna.
Na pewno mocno zdeterminowana.

Wbrew głębokiej niechęci do robienia planów - poprosiłam Marcina o gruby kalendarz.

Nawet nie po to, by samej sobie założyć kaganiec.
Raczej dlatego, by uniknąć zaległości, które w minionym roku okropnie mi ciążyły i które w bólach wciąż powolutku nadrabiam.

Ale dam radę! 
Po prostu to czuję.
Chcę, by ten rok należał do mnie:)


Z czystym oknem w Nowy Rok.

$
0
0
Nie lubię myć okien. 
Moja mama uznawała wyłącznie latanie z pokaźnym zestawem ścierek i polerowanie później do sucha - żmudne i nudne- zniechęciło mnie na dobre.
W panieńskim pokoju z jednym jakoś sobie radziłam - w bólach, a jednak.

Kupując mieszkanie, zachwyciliśmy się z Marcinem tym, jak bardzo jest jasne. 
Ponad 20 sporych okien, w tym wielka przeszklona loggia zrobiły swoje.
I jakoś żadne z nas nie pomyślało, że ktoś kiedyś będzie musiał je myć...

Fakt, od początku wziął to na siebie. Najpierw ciąża, a później silna atopia zwolniły mnie z przykrego obowiązku. Co tu jednak kryć - szybko nauczyliśmy się obniżać loty w wymaganiach odnośnie lśnienia i blasku, zadowalając się akcją "pucowanie" dwa razy w roku. Ale jak długo można zaciągać rolety, żeby tylko nie widzieć ptasich pamiątek? 

Pod koniec roku marka Leifheit zaproponowała nam kompleksową pomoc w domowych porządkach. O tym, jak pomaga dbać o różne rodzaje naszych podłóg - przeczytacie TU. Co do odkurzacza - przyznaję - byłam sceptyczna. Bo jak to? Odkurzać okna? Brzmi podejrzanie, a ja mam ograniczoną wiarę w cuda... 

Marcin jednak lubi nowinki, więc nie trzeba było go namawiać do spróbowania;)

Wiecie, że nigdy nie polecam niczego, czego sami nie przetestowaliśmy i z czego jesteśmy naprawdę zadowoleni - tak samo jest tym razem i to się nigdy nie zmieni. Gwoli uczciwości i bez ściemy - cudów jednak nie ma i okna trzeba umyć. Ale! Trwa to znacznie krócej- okno albo spryskujemy płynem do mycia szyb, albo przecieramy myjką Powerwasher (świetnie sprawdza sie również przy myciu ram) - dzięki systemowi Click pasuje do niej zarówno krótki drążek od odkurzacza, jak i długi od mopa. 
Przy lekkich zabrudzeniach poradzi sobie sama woda, do walki z większymi warto wspomóc się odrobiną detergentu, chociażby płynu do naczyń - pomocne okazało się poręczne dwukomorowe wiadro Combi
I tyle wystarczy - szorować trzeba było raz - po jarzębinowym kleksie jednego z dachowych gołębi. Potem odkurzacz w dłoń i jedziemy - ściąga całą wodę razem z brudkiem z naszych szyb. Bez smug!

Nie stanę się nagle domową boginią z ekstazą w oczach na dźwięk słowa "sprzątanie", ale przyznaję - sama umyłam kilka okien (no dobrze- trzy). Zresztą eksploatujemy nowy sprzęt intensywnie - przy myciu luster (kto ma w domu kulturystę, ten wie, dlaczego idealna przejrzystość to priorytet), parawanu prysznica i płytek, a także  - tu niespodzianka - błyskawicznym osuszaniu blatu czy stołu po przewróceniu szklanki czy zalaniu powyższych, gdy matka ma poranne zaburzenia na linii czajnik-woda-kubek. Jednokrotne naładowanie wg zapewnień producenta wystarcza na 30 minut pracy - wydawałoby się, że to niewiele, a jednak wystarczyło, by umyć wszystkie okna. Jak? Wbudowany sensor sprawia, że ssanie włącza się dopiero przy przyłożeniu ściągaczki do mytej powierzchni - pozostały czas to tryb oszczędzania energii.

Czy dostrzegam wady? 

Oczywiście - jak wspomniałam, odkurzacz nie umyje okien sam;)

A poważnie - zbiornik na brudną wodę ma pojemność 100 ml. W przypadku średnich i dużych okien oznacza to konieczność opróżniania go mniej więcej po umyciu dwóch. Nie jest to  wielki problem- wystarczy posłużyć się drugą komorą wiaderka, niemniej muszę o tym wspomnieć.

Oglądając załączone filmiki możecie uznać, że jest dość głośny. Według mnie dźwięk jest porównywalny z normalnym odkurzaczem, więc tego bym nie demonizowała.

Zdecydowanie to sprzęt, który możemy polecić, zwłaszcza jeśli jesteście szczęśliwymi posiadaczami większej ilości okien. U nas skrócił czas ich mycia trzykrotnie, więc oszczędność czasu jest niebagatelna.

* Post powstał we współpracy z marką Leifheit.


*******
Poniżej mała zapowiedź piątkowego wpisu - Kochani, sporo się u nas dzieje i koniecznie chcę się tym z Wami podzielić:)

Wióry lecą. Mąż i wyrzynarka.

$
0
0
Łatwo zauważyć, że od pewnego czasu na blogu coraz częściej pojawia się mój Mąż. Nie bez przyczyny... Rzadko przyjmuję czyjąkolwiek pomoc, jeszcze rzadziej o nią proszę. To miejsce bardzo długo było tylko moje i choć Przeplatane... wciąż dalekie jest od ideału, to moje drugie dziecko i zachłannie nie chciałam się nim dzielić.

Choć ilość nigdy nie była dla mnie wyznacznikiem jakości, wyraźnie widzę, że w ciągu czterech lat istnienia bloga jeszcze nigdy postów nie było tak mało. I nigdy nie miałam tylu projektów, których nie udało się zrealizować. Zdrowotne zawirowania porządnie mi dokopały, odbierając siły, a czasem i chęci na kreatywność. Z remontowych planów udało się zrealizować wyłącznie wielką metamorfozę pokoju Kornelki , choć wielu dodatków, które udało nam się stworzyć - wciąż Wam nie pokazałam. Najpierw w lipcu, a później w  październiku był taki moment, gdy zaczęłam myśleć o zamknięciu bloga. Powstrzymał mnie od tego Marcin i chwała mu za to. Zaczął mi pomagać - robiąc wiele rzeczy, które zaplanowałam jako swoje zadania. 

Jesteście mi bardzo bliscy i bez Was nie byłoby tego miejsca, więc uważam za słuszne powiedzieć Wam o tym - odtąd także nad blogowymi projektami będziemy pracować wspólnie. Bo sama nie dam rady. Bo chcę realizować te dziesiątki pomysłów, którymi wciąż zapełniam kolejne notesy. Bo to, co było długo wyłącznie moją pasją - zaczęło sprawiać przyjemność nam obojgu. Bo to, co robię, chcę robić lepiej. Marcin ma siłę, z którą u mnie krucho i jej właśnie postanowił mi użyczyć. Tylko tyle i aż tyle.

Długo marzyłam o wyrzynarce. Po przykrym epizodzie z marketowym nołnejmem - wiedziałam, że potrzebne mi coś "konkretnego", co nie rozleci się przy pierwszym użyciu. Oczywiście, szczodry jak zwykle, Mikołaj stanął na wysokości zadania, jednak operowanie nową zabawka okazało się dla mnie za trudne. Tak, mam podejrzenie graniczące z pewnością, że cwany brodacz to przewidział, ale to nieistotne;) Oczywiście z pomocą przyszedł Marcin.
Ciekawi, jak nam poszło?
Przygotowałam dwa szablony o różnym stopniu trudności i odrysowałam je na starej desce, których u nas dostatek. Oczywiście pierwszy Marcin uznał za zbyt prosty i od razu zabrał się za drugi.

W jego rękach wyrzynarka zdaje się wprost sunąc po drewnie, więc deseczka była gotowa w pięć minut. Myślałam, że i mi pójdzie tak łatwo. Myliłam się, ale cicho sza!
Jednak szlifowanie to już moja zasługa!
Od zeszłorocznej przygody ze szlifowaniem foteli dysponujemy tylko jedną szlifierką. Przez kolejne miesiące udowodniliśmy tezę, że do intensywnego użytkowania lepiej zainwestować w droższy sprzęt, niż co 2 tygodnie oddawać tani do reklamacji. To będzie nasz kolejny zakup - maleństwo z trójkątną stopą to absolutny must have do zakamarków. 

Po wyszlifowaniu deseczki całość odpyliłam, wyszorowałam wodą z sodą, wysuszyłam i zaimpregnowałam mieszanką oleju sezamowego i octu balsamicznego. I przystąpiłam do użytkowania.

Nasza miłość do drewna objawiała się dotąd w otaczaniu się nim - zarówno w postaci mebli, jak i drewnianych skarbów wyszperanych na strychach i giełdach, które staramy się ocalać od zapomnienia. Teraz wkraczamy w nowy etap - pracy z nim. Początki są obiecujące, więc już niebawem może zalać Was fala naszych radosnych tworów- dajcie znać, gdy przyjdzie pora powiedzieć pas.
Co myślicie o takich małych deseczkach?
Mamy ich wiele- nie znoszę odparzeń na meblach, kwiecień nigdy nie stawiam na nich gorących czy mokrych naczyń. 

Powoli nabieram wiatru w żagle i po cichu liczę, że uda się zrealizować kilka zmian.Nie planuję, choć powoli wcielam je w życie. Na pierwszy rzut pójdą kolory - poniżej mała zapowiedź.
Szydelko, druty, ręce - każda metoda znajdzie u mnie zastosowanie;) 
A jakie wzory i faktury Wy najczęściej wybieracie?

Czesankowe pledy kontra Janusze biznesu.

$
0
0
Kiedy Filart pokazał genialny film z instrukcją wykonania koca z wełny czesankowej - wiedziałam, że to będzie hit. Od dawna podziwiałam je na amerykańskich blogach, więc było kwestią czasu, kiedy dotrą do nas. Późniejszy post Kasi, błyskawiczna reakcja TVNu i wspólne dzierganie na antenie - wszystko to sprawiło, że ruszyła prawdziwa lawina - Polska zapragnęła grubych wełnianych koców - teraz! już! natychmiast! Hurtownie i sklepy przeżyły prawdziwe oblężenie, w ciągu dwóch(!) dni zabrakło najpopularniejszych szarości, bieli i różowości, na wyczerpaniu były błękity, śliwka i bordo. Skąd wiem? Stąd, że moja poczta dosłownie zapchała się od zamówień i jeszcze częściej zapytań "za ile?""jak szybko?" i oczywiście sakramentalne "dlaczego tak drogo?";)
Choć przemknęło mi przez myśl zrobić z tego biznes - zadowoliłam się przyjęciem kilku zamówień od największych napaleńców (Kochani, pozdrawiam, wiem, że czytacie;) , których nie zniechęciła długa lista wad wyrobów z czesanki. Dlaczego? Bo z jednej strony podejrzewam, że to sezonowy interes, a z drugiej - jako legalnie działający przedsiębiorca zwyczajnie obawiam się zwrotów i związanych z tym kosztów;) Jednak wielu rękodzielników to nie przeraża i łatwo znaleźć ich w sieci - wystarczy wybrać kolor. Oprócz nich, uaktywnił się jeszcze jeden wyjątkowy typ - Janusze biznesu. A że miałam...hmmm... okazję z trzema się zetknąć i zrobili na mnie "wrażenie"- opowiem Wam o nich co nieco - potraktujcie to jak anegdotę o przygodach rękodzielnika.

PAN X
Był najszybszy - napisał do mnie już w dniu programu. Szacun - być o krok przed konkurencją to w naszych czasach nie lada wyczyn. Wykoncypował, że o niczym tak nie marzę, jak o metamorfozie w małe chińskie rączki i złożył propozycje nie do odrzucenia - będę robić dla niego koce. "W tv powiedzieli", że taki koc to koszt 260 zł (że samej wełny - to nieistotny szczegół), to on w hurcie zaproponuje mi godziwe wynagrodzenie 150 zł. I mylicie się sądząc, że na tyle wycenił moją pracę - to stawka za gotowy do odbioru produkt. Niestety, nie mam powołania do dotowania januszowych start up-ów - zdziwienie było olbrzymie. 


PANI Y
Przedsiębiorczej współblogerki się nie spodziewałam, zjawiła się sama wraz z Mikołajem. I znów propozycja "Jak-odrzucisz-będziesz-głupia-!-!-!" Podaruję jej duży (koniecznie, nie jakiś tam pledzik) koc (właściwie dwa, bo drugi na konkurs- może być mniejszy) i zapłacę "standardową stawkę za post" (500 zł) . Przyznam, postanowiłam się nieco podrażnić i spytać o statystyki (tak w celach researchu, ile też  warte te moje koce, gdybym jednak ruszyła z produkcją masową) - tu napotkałam na mur - uniosło się dziewczę honorem, że jak to, nie wystarczą mi jej "koła" followersów na insta? Cóż, w gorące miejsca mnie kiedyś ta ciekawość doprowadzi, ale i owym fanom się przyjrzałam - urodzaj wśród nich alvarezów1257809, sexybebehot67983421 i hotmario666 (w paczkach na alledrogo już od 1,29/100szt. plus gratis, ofkors). I znów - głupia ja - nie skorzystałam. Sądząc jednak po ostatnich wpisach - bez chunky blanket - odpuściła lub wciąż szuka jelenia.


PAN Z
To przypadek wyjątkowy - postanowił miło połechtać moją próżność zwracając się jak do eksperta. A że - jakże sprytnie - zaczął grzecznie - o naiwności!, dałam się nabrać. Jak przystało na Janusza - chce zrobić interes. Ale 100% zarobek to dla niego mało, postanowił więc wzgardzić pospolitą czesanką i rzucić się na głębokie wody luksusowych merynosów. I tak rozpoczął krucjatę "100 pytań do..." Dobry ze mnie człowiek, więc pomyślałam, że pomogę, rozwieję wątpliwości, odpowiem na pytania...

Nie, nie znam metody mechanicznej produkcji koców.
Nie, produkcja mechaniczna to już nie "handmade", nawet gdy nikt się nie zorientuje.
Tak, wiem, że tak byłoby szybciej i zarobić można więcej, ale nie, nie kłamię, najlepiej robić ręcznie.
Tak, czuć różnicę między wełną polską a merynosem.
Nie, nie jest duża, ale kto raz dotykał obu - wyczuje różnicę.
Tak, uważam, że to nieetyczne sprzedawać pierwszą jako drugą.
Nie, użycie merynosa nie sprawi, że produkt nie będzie się mechacił.
Tak, klient ma prawo zwrócić towar, gdy zapłaci za merynosa a dostanie czesankę polską. 
Nie, nie jestem w stanie odpowiedzieć na pytanie, co lepsze, trzeba samemu ocenić.
Tak, najlepiej zainwestować w oba rodzaje wełny, zrobić próby i podjąć decyzję.
Nie, nie podam gotowej recepty na zarabianie.

Po odpowiedziach łatwo domyślicie się pytań...
Janusz z każdym kolejnym stawał się bardziej nachalny i roszczeniowy. Oczywiście, mogłam nie odpisywać i sama nie wiem, dlaczego to robiłam. Po trzykrotnym zasugerowaniu, że nie da się zarobić nie zainwestowawszy wcześniej w materiały i naukę metodą prób i błędów - umilkł na dobre. Bez najmniejszego dziękuję czy pocałuj mnie w pupę. 


Morał z tego i nauka dla mnie na przyszłość - niełatwo w Polsce być twórcą. Nie trzeba nawet zacząć sprzedaży własnych wyrobów, wystarczy wrażenie, że to potencjalnie możliwe, a już wkoło pełno sępów i hien. Wiele z Was zajmuje się rękodziełem - czy też dostajecie takie lukratywne propozycje? Może zdarzyło się Wam skorzystać? Koniecznie podzielcie się doświadczeniem!

Niejako przy okazji chciałam się pochwalić ostatnimi splotami - niemal pół roku marzyłam o zielonym pledzie- na długo przed szałem na nie. Wiedziałam, czego chcę, ale nie umiałam nazwać tego koloru idealnego - dopóki nie zobaczyłam Kale od Pantone. Później kolejne wielkie odkrycie - bajeczna oferta czesanek od Ekspresja-Art, a w niej? Poszukiwany ukrył się jako butelkowa zieleń.

Wbrew pozorom - niełatwo oddać jego urok na zdjęciu, zmienia się wraz ze światłem i porą dnia. Jedno jest pewne - uwielbiam i nie oddam, ale znacie historyjkę o szewcu bez butów - dopiero trzeci zrobiłam dla siebie.

Musztardowy z premedytacją przywłaszczył Marcin - oba idealnie wpisują się w kolory, jakie szykujemy dla naszego salonu. 
A który Wam podoba się bardziej?

Na koniec mam dla Was mega prosty i wyjątkowo pyszny przepis - kiedyś to był nasz ziemniaczany faworyt, później porzucony na rzecz prozaicznego gotowania. Mowa o ziemniaczkach hasselback. Wpadły Marcinowi w oko u Patrycji (jej blog Patison w kuchni to kopalnia świetnych przepisów) , gdy buszował po instagramie i nie odpuścił, trzeba więc było naostrzyć nóż i rozgrzać piekarnik.
ZIEMNIACZKI HASSELBACK

12 średniej wielkości ziemniaków
6 łyżek oliwy
2-4 łyżeczki tymianku lub rozmarynu
łyżeczka soli
pół łyżeczki pieprzu lub chili

Porządnie wyszorowane ziemniaki osuszamy na ręczniku papierowym. Ostrzymy długi nóż. Układamy ziemniaka na głębokiej łyżce i gęsto nacinamy - nóż zatrzyma się na łyżce i nie przetnie ziemniaka do końca.

Oliwę mieszamy z tymiankiem, solą i pieprzem, smarujemy połową mieszanki, wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 220 stopni (dolna półka). Pieczemy około pół godziny, smarujemy resztą oliwy, wstawiamy do piekarnika na kolejne pół godziny (w zależności od rodzaju ziemniaków może to być 20 lub nawet 40 minut - trzeba próbować;)
Są świetne solo lub jako danie np. z pieczonym mięsem czy jak u nas - rybą z rękawa (dorsz w czarnym pieprzu z cytryną).

Miłego - i smacznego - wieczoru!

Metamorfoza szafki-pomocniczka. Zieleń & miedź.

$
0
0
Czekała, czekała, aż się doczekała. 

Już od pierwszych chwil razem nastawała na mą językową cnotę, przywołując na wpół utajone pokłady wulgaryzmów. Choć nie wygląda - ciężka z niej bestia. To jeden z tych giełdowo-starociowych zakupów z gatunki "Ile?""A, daj pani na jakąś flaszkę." Dałam, zatargałam na czwarte piętro i zaczęłam czekać na wenę. Miała być biała, później różowa, był plan na tablicową i rojenia o żółtym. I tak odstała jakieś dwa lata, może więcej. Kiedy zaczęła za mną chodzić zieleń, wiedziałam, kto będzie pierwszą ofiarą. 

Miałam do przetestowania nową farbę kredową, kolor wydawał się wprost idealny, TEN JEDYNY, WYMARZONY. I był - na wzorniku. Rzeczywistość wpędziła mnie w słowotok rodem z meliny i niezdrowy pociąg do kieliszka. Pomalowałam, załamałam się, przykryłam, żeby nie patrzeć i odpuściłam na dwa tygodnie. Aż przyszedł pomysł - sama stworzę kolor. Biała kredówka plus pigmenty Colorex Śnieżki - nr 41 (zielony) i 90 (czarny) - mieszane metodą na oko - i wyszło!


Szafeczka nie była mocno zniszczona, choć miała kilka małych ubytków. Postanowiłam z nimi nie walczyć.

Całość przeszlifowałam - bez fanatyzmu- odpyliłam i odtłuściłam rozpuszczalnikiem.

Szufladkę potraktowałam miedzianym lakierem połysk metaliczny Śnieżki.
Tak, gałkę też, bo za nic nie dało się jej odkręcić.

Całość to dwie warstwy "mojej" farby i jedna bezbarwnego wosku.

Całość stanęła jako pomocnik w salonie.

A, jeszcze kilka słów o nóżkach. Miały być zielone, ale zabrakło mi farby, a bałam się, że nie odtworzę właściwego koloru, więc zaryzykowałam z miedzią. Myślę, że słusznie.

Czy kosztowała mnie dużo pracy? Nie. Nerwów? Owszem.
Myślę jednak, że było warto- a jak Wam się podoba?




Na koniec jeszcze małe zestawienie "przed" i "po":
Różne odcienie zieleni to zdecydowanie to, do czego mam ostatnio najsilniejszy pociąg.
Bo musicie wiedzieć, że to nie koniec...

Dość nieoczekiwanie dowiedziałam się, że mój dwutygodniowy kaszel i spadek formy- zresztą ostro atakowane gripexem - to nic innego jak... zapalenie płuc. Moje pierwsze zresztą. Naszprycowana antybiotykami wracam do siebie - i do pracowni. W końcu kiedyś trzeba zacząć realizować te czekające od dawna pomysły, prawda?


* Za pomoc w realizacji projektu dziękuję marce Śnieżka



Passé Święty od obłąkanych.

$
0
0
Blogosfera zdołała mnie w tym roku zaskoczyć - zamiast zalewu kiczowatych diy z papierowym sercem, czerwonopiórkową ramką czy przysłowiowym kamieniem z napisem LOVE - niemal całkowita cisza. A wiem, co mówię, bo po kryjomu ją śledzę z perwersyjnymi wypiekami na twarzy, ot takie moje zboczenie. Wygląda na to, że w czasach Dobrej Zmiany patron obłąkanych stał się zdecydowanie passé (wpiszcie to w Google, plissss, ja wciąż płaczę ze śmiechu) - choć może to wiatr zmian i jakiś nowytrend?


Jestem z tych, co miłość kultywują całorocznie - we wszystkich jej odcieniach. A że i kwiaty wciąż u nas stoją - Walenty nie robi na mnie większego wrażenia.

A jednak... Przedczoraj się wzruszyłam - przyszedł do mnie klient, lat 70+, przeczekał jednego, drugiego, trzeciego w kolejce, a kiedy zostaliśmy sami - nieśmiało poprosił o bombonierkę "Wie pani, tą czerwoną z sercem i różą, bo żonie będzie miło, takie to nowomodne, ale sąsiadce stary przyniósł te tulipany z biedronki i moja chodzi teraz jak struta". I wiecie co? Za 40 lat też chciałabym dostać te czekoladki :)

Jestem sentymentalna, przyznaję, czasem na poły wbrew sobie. Nie dla mnie patos, bo wciąż nie przestaję wierzyć, że największe uczucia zawarte są w drobiazgach.  W tym moim mleku do kawy, o którym nie muszę pamiętać, w koszu zawsze pełnym drewna, w filmie oglądanym ramię przy ramieniu piąty dzień z rzędu  i w ósmym podejściu, bo zwykle padamy zanim akcja ruszy na dobre (kwadrans, w porywach dwa).


I to chyba jest najważniejsze - po prostu kochać. Bo miłość to pełny lunchbox zapakowany jedzeniem do pracy, nawet gdy pesto kręcisz na szybko, wbrew regułom sztuki zadając mu gwałt blenderem...

To powtarzane sobie jak mantra "Matko, oddychaj!!!", gdy Kornala krzyczy "Mamoooo, katar! Mamooooooooo!!! Kataaaaaaar!!!!!" mając pudełko chusteczek na własnych kolanach. To ciężar Balzaka na stopach, gdy którymś z nas targa gorączka. Herbata wypita wspólnie pod kocem. Tak wiele odcieni, a przecież wciąż to samo. Nie cierpię być banalna, ale to wszystko tak proste, że stoi w szeregu tuż obok banału. 

Czasem rozmawiam ze znajomymi i słyszę, że żona obrażona o mecz kosza z kolegami- akurat w rocznicę pierwszej randki, że mąż trzeci dzień chodzi naburmuszony przez tę zagubioną skarpetkę z wieczoru kawalerskiego, co to w parze przynosiła szczęście, a znaleźć wciąż jej nie sposób. I zawsze powtarzam - zdobądź się na miłe zaskoczenie, zwłaszcza jeśli na co dzień macie w tym deficyty. Bukiet kwiatów kupiony ot tak, wręczony nawet bez słów. Babeczka z ulubionej cukierni. Spacer, nawet jeśli nie macie w zwyczaju chodzić za rękę. 

Albo posiłek - zjedzony razem, a nie obok siebie czy w towarzystwie smartfona - podany inaczej, piękniej niż zwykle, z odrobiną starania.

Przekonałam Was, że warto?



Wracając do kwiatów - w okresie zimowo-wiosennym mam mnóstwo okazji do obdarowywania nimi bliskich. Kwiaciarniane kompozycje nie zawsze do mnie przemawiają, a i potrafią solidnie przetrzepać kieszeń.  Może więc włożyć w to nieco pracy i pokusić się o twórczy wkład własny? Poniżej dwie propozycje, które uwielbiam wykorzystywać - i które zawsze budzą uśmiech u obdarowanych. 

FLOWER BOX
***
Kwiaty w pudełku to coś, co mnie samą nieustannie urzeka. Ale ceny najmniejszych boxów zwykle zaczynają się od okrągłej stówki, a duże niebezpiecznie zbliżają się do 500+ - raz w roku przeboleję, ale przy trzeciej imprezie w ciągu miesiąca? Ni dy rydy. A że wykonywanie okrągłych pudełek z brokatowego kartonu idzie mi nader sprawnie - trafiły już do wielu przyjaciół. Karton, klej lub taśma, gąbka florystyczna, kawałek folii i kwiaty - nie potrzeba nic więcej.
Łączny koszt? 25 (w porywach 30) zł,  gdy po kwiaty pofatyguję się do marketu - i jakieś 20 minut pracy. 


SZYDEŁKOWY KOSZYK KWIATOWY
***
Nieco bardziej pracochłonne rozwiązanie i wymaga opanowania podstaw szydełka, ale w naprawdę ograniczonym zakresie (półsłupki i słupki). Szydełkowy koszyk może później posłużyć do przechowywania drobiazgów i jest dowodem, że włożyliśmy w nasz prezent sporo serca.
50 metrów sznurka bawełnianego (5 mm) z poliestrowym rdzeniem to koszt niecałych 10 zł. Kawałek gąbki florystycznej, owiniętej folią i związanej gumką - 3-5 zł. Za 10-15 zł zdołamy utopić go w kwiatach. Mi się podoba, a co Wy o tym myślicie?

A propos kwiatów ciętych - jeśli martwicie się, jak zachować ich trwałość na dłużej, koniecznie zajrzyjcie TU (klik) - znajdziecie tam mnóstwo przydatnych porad. Jeśli zaś jesteście fanami najpiękniejszych wiosennych kwiatów i na potęgę znosicie je do domu - TU dowiecie się, co zrobić, kiedy przekwitnie hiacynt.

Tymczasem uciekam do szydełka i nowej poduszki;)

Metamorfoza w stylu boho - taboret odmieniony.

$
0
0
Dziś mam dla Was coś specjalnego. Bo choć najbliższe mi zielono-miedziane klimaty - postanowiłam podjąć wyzwanie i zmalować coś w błękicie. Potrzebny był mebelek, który odnajdzie się w stylu boho, ale i przywiedzie na myśl kolorowe indyjskie stragany. Wybrałam taboret, który - odmieniony - sprawdzi się także w roli małego stoliczka. 

Zaczęłam od przeszlifowania całości drobnym papierem ściernym - posiłkując się szlifierką.

Po odpyleniu umyłam taboret wodą z płynem do naczyń w celu odtłuszczenia. Po wyschnięciu przystąpiłam do malowania.

Tym razem postanowiłam przetestować farbę kredową Vittorino - wybór padł na kolor Petrygo - połączenie granatu, błękitu i turkusu. Poświęcę tym farbom osobny post, bo to nie koniec moich z nimi eksperymentów. Bardo dobre krycie daje już jedna warstwa, dla pewności położyłam jednak dwie cienkie - malowałam pędzlem.

Wzory powstały za pomocą szablonów i z użyciem miedzianej farby Flugger Trend Edition - o niej także jeszcze napiszę. Szablon mocujemy za pomocą taśmy i gąbkowym pędzlem - tapując - nanosimy farbę - w ten sam sposób, w jaki możemy malować poszewki za pomocą szablonów - tu pokazuję dokładnie, jak to robić. 

Po wyschnięciu całość przetarłam szorstką stroną kuchennego zmywaka, a ewentualne zgrubienia - przeszlifowałam lekko drobnoziarnistym papierem ściernym (150).

Po odpyleniu - położyłam półmatowy lakier Flugger Natural Wood. Lakiery lubię nanosić wałkiem - wg. mnie daje to najlepszy efekt. Po wyschnięciu dobrze jest przeszlifować powierzchnię drobnym papierem, odpylić i położyć drugą warstwę.

Lakier pięknie wydobył i podkreślił niezwykły kolor. Kusiło mnie użycie wosku, jednak uznałam, że na mocno eksploatowanej powierzchni - nie jest to najlepszy pomysł. 






Kusi mnie, by go sobie zostawić, kiedy do mnie wróci, chociaż kolorystyka jest na pozór zupełnie nie moja - ale zapadła mi mocno w serce. 

Na koniec zestawienie "przed" i "po"
Co myślicie o takiej metamorfozie?

*******
Tu znajdziecie propozycje DIY w podobnych klimatach:





Farba metaliczna - tradycyjna czy w sprayu? Jak i czym osiągnąć metaliczne efekty.

$
0
0
Przygotowując dwa ostatnie posty, wiedziałam, że nie obejdzie się bez trzeciego- nieraz pytacie mnie, jakich produktów używam, zwłaszcza do osiągnięcia nietypowych metalicznych efektów. Nie zawsze jest to farba - równie często korzystam z lakierów. Dziś przedstawię te, po które sięgam najchętniej i które szczerze mogę Wam polecić jako absolutne must have zarówno przy projektach DIY, jak i przeróbkach czy stylizacjach mebli. Przy każdym produkcie znajdziecie przykładowe projekty, w których je wykorzystałam.

Zdecydowanie mój ulubiony produkt - dostępny w kolorze miedzi, złota i chromu- każdy w wyjątkowo pięknym odcieniu. Nadaje się do stosowania niemal na każdej powierzchni, świetnie kryje- często wystarczy jedna warstwa. Na drewnie, zwłaszcza surowym, tworzy trwałą i odporną na zarysowania powłokę - w przypadku innych rodzajów podłoża nieco łatwiej o rysy i drobne odpryski. Zapach - jak na lakier - nie jest szczególnie drażniący i dość szybko się ulatnia. 

Powierzchnia przed położeniem lakieru w sprayu (dotyczy to też farb w tej formie) musi być wyjątkowo dobrze oczyszczona i odpylona - w przeciwnym razie po malowaniu widoczna będzie każda niedoskonałość. Sama każdy mebel przed malowaniem odtłuszczam przecierając uniwersalnym rozpuszczalnikiem. Trzeba też pamiętać, by nie położyć zbyt grubej warstwy - może to spowodować nieestetyczne zacieki. Kolejną warstwę kładziemy po całkowitym wyschnięciu poprzedniej (gdy dotknięta- nie klei się)- zwykle po 4-8 godzinach (szybciej przy bardzo cienkiej warstewce).

Przy malowaniu sprayami musimy pamiętać o bardzo dobrym zabezpieczeniu wszelkich powierzchni, które powinny pozostać czyste - zarówno fragmentów mebli, jak i powierzchni wokół. Ważne, by wszelkie prace wykonywać w ochronnej maseczce na twarzy.

 Cena: ok 15 zł/400 ml.

Połączenie ciemnej głębokiej zieleni i miedzi okazało się strzałem w dziesiątkę.  Szufladka - zarówno na zewnątrz, jak i w środku pomalowana metaliczną miedzią- okazała się mocnym i przyciągającym wzrok elementem, natomiast nóżki sprawiają, że całość jest idealnie wykończona - przynajmniej moim skromnym zdaniem;)

Służą mi w kuchni od roku i nic się z nimi nie dzieje. Przez nikogo niechciana parka stała się jednym z moich ulubionych kuchennych gadżetów - i przedmiotem pożądania znajomych. Choć uwielbiam naturalne drewno - niektóre przedmioty w takiej postaci są po prostu o wiele mniej efektowne, niż ubrane w oryginalny duet kolorów. 

Choć pierwsze eksperymenty wypadły pomyślnie - po sezonie służenia na balkonie - na złotych częściach pojawiły się drobne odpryski (czarna emalia Supermal na drewnianych rączkach nadal jest nie do zdarcia)- w wyniku kontaktu z gresem. Potwierdza to wcześniejszą tezę - na metalu (podobnie szkle czy plastiku) - metaliczna warstwa powinna spełniać funkcję głównie dekoracyjną.


Typowo dekoracyjna farba nadająca się do stosowania na różnych powierzchniach. Dotąd miałam do czynienia tylko z miedzią (dostępna także złota i srebrna), jednak błyskawicznie mnie do siebie przekonała. Gęsta i wydajna, wymaga jednak bardzo dokładnego wymieszania przez otwarciem - albo miałam pecha, albo ma tendencję do rozwarstwiania się. Choć producent zaleca trzykrotną aplikację - już pierwsza warstwa daje mocne krycie i świetnie sprawdziła się przy malowaniu szablonów. Kolejny plus - jest praktycznie bezwonna, bardzo szybko też schnie. 

Cena: ok. 100 zł/0,5 l.

Zwykły taboret dzięki intensywnemu kolorowi farby kredowej i wykończeniu z użyciem szablonów - zyskał na urodzie i nabrał orientalnych nut. Miedziany wzór i takież przetarcia sprawiły, że całkiem naturalnie dawny taboret przyjął nową funkcję - pełnego uroku stoliczka.


Szybkoschnący lakier dekoracyjny, idealny do uzyskania efektu starego złota. Chyba najbardziej wydajny produkt, z jakim kiedykolwiek miałam do czynienia- buteleczka o pojemności 80 ml wystarczy do pomalowania np. dużej ramy. Pigment ma tendencję do opadania na dno, przed malowaniem należy więc mocno wstrząsnąć butelką. Ponieważ schnie bardzo szybko - trzeba się spieszyć w razie konieczności dokonania poprawek. Zapach ma dość mocny, niemniej szybko się ulatnia. Do kupienia niemal w każdym markecie budowlanym i to w nader przyjaznej cenie - około 10 zł. Niezwykle uniwersalny - można nim malować nie tylko na drewnie i metalu, ale także szkle, papierze czy skórze. Dostępny także w wersji srebrnej - Srebrol.

Gorąco polecam ten wpis każdemu, kto chciałby tworzyć własne formy od odlewów - to tania i prosta metoda, która pozwala na wykonanie duplikatów np. rzadkich ramek do zdjęć, dekorów etc.




4. STARWAX POZŁOTA DECO MIEDŹ
Nietoksyczny produkt na bazie wody, wymaga mocnego wstrząśnięcia przed użyciem. Nadaje się do prac dekoratorskich na wszelkich możliwych powierzchniach. Świetnie sprawdza się przy patynowaniu i przecierkach . Dostępny w szerokiej palecie kolorów (tu), pozwala stworzyć całą gamę ciekawych efektów. Ma konsystencję półpłynnego wosku, świetnie nakłada się go nie tylko pędzelkiem, ale też gąbką czy tamponem z bawełny. 

Cena: 15 zł / 59 ml




5. Artykuły kreatywne, do kupienia w Lidlu - tu PASTY AKRYLOWE METALICZNE.
W w/w sklepie często można kupić ciekawe artykuły, idealne dla majsterkowiczów czy fanów DIY  - w ten sposób stałam się posiadaczką pierwszej w życiu szlifierki, później zaś wypalarki, pistoletu do malowania natryskowego, dużego zestawu końcówek idealnie pasujących do mojego Dremela. Regularnie zaopatruję się tam w (pojawiające się cyklicznie) kolorowe zestawy papierów do origami czy kolorowych dziecięcych "zrób to sam", taśmy washi, brokat, szydełka, farby akrylowe i metaliczne pasty- zwłaszcza gdy nie potrzebuję ich w większych ilościach, ale zależy mi na różnych kolorach i efektach. Choć sama nie jestem fanką decoupage- myślę, że idealnie się przy nim sprawdzą. Tu akurat nie mogę znaleźć żadnych zdjęć z przykładami, ale wierzę w siłę Waszej kreatywności i wyobraźni.


WD 40
Choć nie jest to produkt dekoracyjny - uważam go za absolutnie niezbędny w każdej pracowni. Pomoże przy zardzewiałych zawiasach, pomoże uruchomić zaśniedziałe zamki, usunie stare naklejki, także te ze słoików, oczyści skórzane powierzchnie, którym niczym innym nie dało się przywrócić do stanu używalności. Słowem - genialny produkt do wszystkiego.


Mam nadzieję, że ten post okaże się dla Was przydatny- jeśli tak - kliknijcie "udostępnij" i niech wieść niesie się dalej:) 

Tymczasem życzę cudownej i słonecznej niedzieli:)

Był sobie szmaragd - metamorfoza stolika kawowego.

$
0
0
Wpadłam w  malowanie jak śliwka w kompot - gdybym mogła nie wychodziłabym z pracowni. 

Kolory i wzory same się pojawiają i domagają wcielenia ich w życie.

Macham więc pędzlem, bawię się szablonami, ratuję stare mebelki od zapomnienia. A że mam ich mnóstwo - praca wre, a ja mam cudowne uczucie, że robię to, co kocham. Jest w tym radość tworzenia, jest relaks i duma, że ocaliłam coś, przez innych dawno skazanego na straty. 

Dzisiejszy stolik przywiozłam do domu jeszcze przed narodzinami Kornelki - służył między innymi jako stojak na zioła. Użytkowanie nie dodało mu urody, a jednak nie potrafię wyrzucić żadnego drewnianego przedmiotu - to po prostu sprzeczne z moją naturą. W końcu przeszlifowałam więc biedaka i wzięłam w obroty.

To kolejna metamorfoza z użyciem farb kredowych Vittorino - tym razem kolorem bazowym jest Szmaragdowa Kolia - nieco przyciemniona na moje potrzeby dla nadania jej głębi. Zamiast rozcieńczać z natury bardzo gęstą farbę - wolę malować mokrym pędzlem - bardzo polubiłam tę metodę.

Lubię, gdy pomalowany jest cały mebel, łącznie ze spodem - to takie moje małe zboczenie ;)

Choć to piękny kolor, chciałam finalnie jeszcze głębszego szmaragdu, zmieszałam go więc 1:1 z Petrygo - błękitem o turkusowej nucie, który w pełnej krasie możecie zobaczyć na BOHO STOLICZKU. Dodałam też odrobinę miedzi Trend Edition Fluggera.

Właśnie nią namalowałam też wzory z użyciem szablonów (używałam pędzla gąbkowego) i metodą suchego pędzla (płaski z syntetycznego włosia do farb kredowych) naniosłam odrobinę na wszystkie krawędzie.

Ponieważ chciałam uzyskać efekt postarzenia - całość, włącznie z namalowanymi wzorami- przeszlifowałam delikatnie kostką ścierną (gradacja 100).

Pyłu pozbylam się odkurzając i delikatnie przecierając wszystko  lekko wilgotną gąbką.

Ostatni etap to pokrycie całej powierzchni  półmatowym (wciąż zastanawiam się, czy nie lepszy będzie pełen mat, już zamówiłam celem weryfikacji) lakierem Flugger- dwoma cienkimi warstwami.

Efekt? Myślę, że dość interesujący.



I oczywiście na koniec to, co lubię najbardziej - PRZED i PO:
Jak Wam się podoba?

Lubicie taki styl czy jednak jesteście fanami zupełnie innych klimatów?

A może wolicie zupełnie inną kolorystykę?


*******

Ponieważ nie samą pracą człowiek żyje- mam też dla Was prosty przepis na pyszną sałatkę.
mała puszka kukurydzy konserwowej
2 kiszone ogórki
kawałek słodkiej czerwonej papryki
puszka odsączonego tuńczyka w sosie własnym
1/3 pęczka koperku
2 czubate łyżki kremowego serka koziego

Paprykę i ogórki kroimy w drobną kostkę, mieszamy z posiekanym koperkiem, kukurydzą, tuńczykiem i serkiem. Ewentualnie doprawiamy pieprzem (sól zwykle jest zbędna).
Smacznego:)

Polska farba na polską kieszeń.

$
0
0
Wbrew obietnicom składanym samej sobie - zabrałam się za malowanie farbami kredowymi. Po rocznym związku wyłącznie z emaliami, postanowiłam dać tym pierwszym kolejną szansę. Podtrzymując swoje spostrzeżenia na temat PRAWD I MITÓW O FARBACH KREDOWYCH (klik), stwierdzam jednak, że moja sympatia do nich stopniowo rośnie, a wszystko dzięki nowej - polskiej! - marce, którą odkryłam dosłownie na własnym podwórku.

Mowa o farbach Vittorino z pracowni Hag-Art. I od razu podkreślam - NIE JEST to wpis sponsorowany, lecz rzetelna- choć oczywiście subiektywna- recenzja. Recenzja, której na próżno szukałam w internecie, a szkoda, bo te farby zdecydowanie zasługują na uwagę.

FARBY VITTORINO - OGÓLNA CHARAKTERYSTYKA

Farby przeznaczone do stosowania na różnych powierzchniach - od drewna, wikliny i metalu, poprzez plastik, MDF i glinę, aż do ścian czy szkła. Przyjemnie zaskoczyła mnie ich świetna przyczepność i praktyczne niewystępowanie ślizgania się pędzla po malowanej powierzchni - nawet bez podkładu. 

Wyjątkowo gęste - jak dla mnie aż za bardzo, ale świetnie maluje się nimi z użyciem mokrego pędzla (dla mnie wygodniejsze i dające lepszy efekt niż rozcieńczanie farby).
Bez rozcieńczania idealne do malowania wzorów z użyciem szablonów - za pomocą pędzla gąbkowego.
Tak, dobrze widzicie, Vittorino konsystencją przypominają bardzo gęstą śmietanę, co też mocno przekłada się na ich końcową wydajność (nawet do 15m2/L).


Świetne krycie - często już przy pierwszej warstwie, dwie w zdecydowanej większości przypadków są absolutnie wystarczające. 

25 kolorów do wyboru - to sporo, jednak brakuje mi niektórych mocnych, intensywnych kolorów - głębokiego granatu, klasycznej czerni, ognistej czerwieni i palety farb metalicznych. 
Wybór pasteli - szeroki i ciekawy. Kolory można ze sobą łączyć, czego przykład możecie zobaczyć chociażby przy moim szmaragdowym stoliku.

Każdy z kolorów dostępny w 3 pojemnościach - 250 ml, 500 ml i 1 litr. Dodatkowo do kupienia jest wzornik kolorów - 25 pojemniczków po 10 ml - niewiele, ale wystarczająco, by nabrać wyobrażenia o poszczególnych odcieniach.


Linię farb uzupełniają woski do stylizacji (tradycyjne, czyli bezbarwny, biały, czarny plus dodatkowo 5 kolorowych), lakier o wysokiej odporności (idealny do zabezpieczenia blatów i innych mocno eksploatowanych powierzchni) oraz zwiększające przyczepność farby podkładowe (biała i grafitowa; przydatne przy "trudnych" powierzchniach - mdf, szkło, powierzchnie wcześniej bejcowane itd.)

Twórczynią marki Vittorino i pracowni Hag-Art jest Agnieszka Hołodniak - od pierwszego dnia urzekła mnie swoja pasją, którą wprost promienieje. 

Tak, tak, to właśnie Ona - oczywiście przy pracy- jak zwykle;)

Podejrzewam ją o zaawansowane stadium zespołu niespokojnych rąk, bo oprócz farb- tworzy także bajkowe wręcz SZABLONY MALARSKIE - na stronie sklepu dostępne jest już niemal 200 wzorów, ale Agnieszka realizuje także indywidualne zamówienia, więc możliwości są niemal nieograniczone (czego świadkiem będziecie niebawem u mnie;).

Uwielbiam ludzi z pasją, tym bardziej, gdy udaje im się przekuć ją w pracę. A że z natury jestem ciekawska i po prostu fascynują mnie takie historie, nie byłabym sobą nie biorąc jej na spytki;)
*******

Agnieszko, co było pierwsze - malowanie mebli czy farby? 

Mam kolegę, który od wielu lat zajmuje się renowacją mebli. Jest najlepszym renowatorem jakiego znam. Spod jego ręki wychodzą takie cuda, że wcześniej to nawet nie potrafiłam sobie wyobrazić, że coś takiego można tworzyć. Ze skrzyni na kartofle potrafił wyczarować największe piękności na świecie. To on nauczył mnie oczyszczać meble, kłaść politurę, nawet pokazywał, jak robić intarsję i snycerkę, ale do tego jestem za tępa ;)

Kiedyś przysłał mi zdjęcia, jak przerobił całe wnętrze domu, w którym kiedyś sam robił cały wystrój. Domu przerobionego ze stodoły, który sama bardzo dobrze znałam. Była tam kuchnia z drewna dębowego, wcześniej robiona na ciemny brąz i trochę mebli eklektycznych- oczywiście również ciemny brąz.

I on tę kuchnię i te meble przymalował na biało! Jak to zobaczyłam, to mnie zatkało (wcale nie z podziwu- tylko ze złości) i niemalże się na niego obraziłam, że on, najlepszy na świecie renowator, przemalował meble jakąś farbą na biało i zamalował drewno! Długo to trawiłam zanim dojrzałam do tego żeby to strawić przyjąć i polubić ;)

I nastał taki dzień w moim własnym domu, kiedy musieliśmy zrobić generalny remont- głównie dlatego, że fachowiec zniszczył nam dach, zalało wszystko do pierwszego piętra i zrobił się w domu Sajgon. Jednak dzięki temu remontowi odkryliśmy kilka wspaniałości w naszym mieszkaniu - jedną ścianę ceglaną i przepiękne bawole okienko w salonie. Ale te właśnie odkrycia spowodowały tumany brudu, kurzu i bałaganu w trakcie remontu, więc pomyślałam, że skoro i tak syf to przemaluję sobie meble (szczególnie jedną komodę, która była tak ciemnobrązowa, że niemal czarna i strasznie jej nie lubiłam). Napisałam do mojego kolegi o porady, jak się do tego zabrać (bo w tym czasie już zdążyłam całkowicie strawić i polubić to co zrobił;)

Oczywiście udzielił mi cennych instrukcji, ale sama też zaczęłam grzebać i doszukiwać się w internecie różnych technik i upiększeń mebli i natknęłam się na farby specjalnie zrobione do mebli- właśnie Annie Sloan. Zaczęłam oglądać różne projekty realizowane tymi farbami, całkiem ciekawe efekty i różnorodne zastosowania, które bardzo mi się spodobały. Jednak gdy zobaczyłam cenę, to pomyślałam sobie "niemożliwe, żeby farba była aż tak droga! Przecież nie jest ona jakaś ze złota. Czy dlatego, że jest angielska?"

Znalazłam sklepik w Paryżu, gdzie można było kupić ją taniej i poprosiłam mojego kolegę Francuza, żeby mi je kupił. Ale ten przyjechał do Polski z pustymi rękoma i musiałam obyć się smakiem. Ten epizod jeszcze bardziej zraził mnie do kupowania jakiejkolwiek farby. A że ze mnie jest straszna Zosia Samosia i nigdy nie odpuszczam, to pomyślałam sobie "A co tam! Jakaś Angielka może, a ja nie mogę?" No i zaczęłam swoje poszukiwania.

              I tak po prostu usiadłaś i wymieszałaś pierwszą farbę?

Nie! Prace nad farbą trwały ponad dwa lata. Po dwóch latach zobaczyłam światełko w tunelu 🙂 i zaczęłam malować meble swoją własną farbą. Wcale nie miałam zamiaru jej sprzedawać. W tamtych czasach malowałam dużo mebli. Malowałam sobie, moim dziewczynom, koleżankom i nawet nie myślałam, by sprzedawać swoje prace. Z czasem kilka moich koleżanek zaraziło się ode mnie i też zaczęły same sobie przemalowywać meble- a ja dla nich robiłam farbę, coraz to nowe kolory.

Oczywiście to nie była jakaś tam domorosła produkcja z przepisów, jakie można znaleźć w necie - ja zawsze do wszystkiego staram się podchodzić profesjonalnie albo nie zabieram się za to wcale.

Z czasem to inni namówili mnie do tego, żeby puścić swój produkt na rynek. Właśnie swoimi ciągłymi pytaniami "Dlaczego nie zaczniesz tego sprzedawać? Jest świetna!" Przypomnieli mi też moją pierwszą myśl -"Jakaśtam Angielka może, a ja nie mogę?" i tak zasiali ziarno. A że księgowanie mi się już znudziło, czytanie ustaw wywoływało we mnie coraz większą senność, to ziarno zaczęło coraz szybciej kiełkować. W końcu pomyślałam - "rzucę tą swoją brudną robotę i wezmę się za malowanie mebli" Robotę rzuciłam, a na malowanie mebli mam coraz mniej czasu;)

Widzicie jakie to proste? - ot, wezmę i stworzę kolekcję genialnych farb;)

Przyznam się Wam do czegoś- kiedy po raz pierwszy się z nimi zetknęłam, stwierdziłam, że coś ponad dwa razy tańsze od wiodących na rynku marek po prostu nie może być równie dobre, musi tkwić w tym haczyk w postaci o wiele niższej jakości. I dość długo trwałam w takim myśleniu. Jednak plan stworzenia własnej pracowni i związane z tym częste zakupy naprawdę drogich farb, kazały mi szukać alternatywy - ale takiej, by nie wpływała ona na jakość tworzonych z ich użyciem prac. 

Nie na darmo na studiach jednym z najważniejszych przedmiotów była logika - nauczyła mnie analitycznego myślenia. Wzięłam na tapetę dwie najpopularniejsze marki, obie wywodzące się z Wielkiej Brytanii, w Polsce dostępne w cenie 120-145 zł. W UK sprzedawane za ok. 19-20 funtów. Trzeba odliczyć od tego marżę stockistów, skromnie licząc myślę, że to ok. 30-40%. Koszt wytworzenia litra farby to jak sądzę ok. 7-9 funtów. Łączne koszty pracy i produkcji często są tam porównywalne z polskimi, wychodzi więc na to, że nie ma nic "podejrzanego" w niskiej cenie farb Vittorino - a różnicę czyni cała polityka firmy i metod dystrybucji. 

Oczywiście nie neguję w żaden sposób jakości farb Annie Sloan czy Autentico - malowałam nimi, a mimo drobnych różnic - to wciąż farby kredowe, którymi malowanie zaczyna mi sprawiać coraz więcej radości. I nie przestanę po nie sięgać, zwłaszcza, że mam na oku kolory, które koniecznie chcę wypróbować - Vert AnglaisAmsterdam Green czy Napoleonic Blue. Jednak gdy znajdę u Agnieszki odpowiadający mi kolor - ani myślę przepłacać;) Co więcej - to polskie firmy mają u mnie zawsze absolutny priorytet:)

A jakie są Wasze doświadczenia z farbami kredowymi?

Lubicie nimi malować czy chętniej sięgacie po akryle?

A może macie swoje ulubione - także niszowe- marki? 

Podzielcie się swoimi doświadczeniami!


Najlepsze wielkanocne DIY - minimalistyczne jajka z drutu.

$
0
0
Prawdziwa eksplozja wiosny w ostatnich dniach coraz częściej skłania mnie do myślenia o Wielkanocy, tak nierozerwalnie związanej z wszystkim, co NOWE.

Wiosną w dekoracjach nie ma u mnie miejsca na kicz- tu zwycięża natura. 

Gałązki obsypane pączkami i kwieciem.

Kwiaty - te przyniesione z kwiaciarni żonkile, hiacynty czy tulipany, ale i pierwsze z okolicznych pól i łąk - fiołki czy stokrotki.

A w tym wszystkim jakoś "wypada", by jakieś jajka się znalazły ;)

Znajdziecie je u mnie pod kloszem, we własnoręcznie wyplecionych pudełkach z drutu czy na poddanej liftingowi piętrowej paterze.. Bardzo często przepiórcze, bo mniej alergizują i sporo ich spożywamy. 

Jednak tym razem przygotowałam dla Was coś innego - oczywiście zainspirowana starym dobrym Pinterestem musiałam pokusić się o własną wersję.

Jajeczka z drutu, bo o nich mowa, to ten typ DIY, jaki lubię najbardziej - tanio, prosto i efektownie.

Czego potrzebujemy?

czarny drucik florystyczny + coś do cięcia
drewniane koraliki
niewielkie piórka - dla mnie najpiękniejsze są te od perliczek
naturalny sznurek
styropianowe jajko - u mnie wielkością zbliżone do gęsiego

Na jajku łączymy drucik- dzięki temu nie będzie się zsuwał.

Drucikiem owijamy jajko 4-5 razy, końcówkę okręcamy w miejscu rozpoczęcia, po czym delikatnie ściągamy drut z jajka i okręcamy drucikiem łącząc wszystkie okrążenia.

W miejscu łączenia przymocowujemy drucikiem piórko.

Na drucik nawlekamy koraliki - ilość i wielkość wg uznania.

Możemy też po zdjęciu naszego jajka z formy - wszystkie warstwy okręcić drucikiem - i nie wiem nawet, czy ta forma nie podoba mi się najbardziej:)

Samą zawieszkę możemy zrobić ze sznurka lub koralików.


Wystarczy powiesić je na gałązkach wierzby z baziami i wielkanocna dekoracja gotowa - piękna, naturalna i minimalistyczna.






A jakie dekoracje Wy lubicie najbardziej?

Przygotowujecie je wcześniej czy w przeddzień Świąt?
wo







Grasz w zielone? nieSzablonowa metamorfoza stołeczka.

$
0
0
Miłość do staroci przybiera u mnie dziwne formy. Czasem czym bardziej coś brzydkie, tym bardziej ciągnie mnie w tamtą stronę. Już nawet nie próbuję z tym walczyć, tylko przygarniam do piersi i pracowni te wszystkie bidulki, których nikt nie chciał . Jest w tym poczucie misji - dać nowe życie - czasem drugie, czasem dziesiąte, ale na pewno lepsze od tego, w którym go znalazłam.

Tak też było z tym stołeczkiem - przygarnęłam bidula za przysłowiowego piątaka. Może niezbyt piękny, ale stabilny i bez drewnojadów - u mnie tyle wystarczy, by się nad czymś pochylić. 

Mały stołeczek czy taborecik to dla mnie absolutny domowy must have. Ułatwia chociażby sięganie do najwyższych półek w kuchennych szafkach czy szafie - bez konieczności biegania za każdym razem po drabinę.

Swój wyszorowałam celem odtłuszczenia - wodą z płynem do naczyń, pozwoliłam wyschnąć i zabrałam do malowania farbą kredową. Przy ciemnych kolorach i niezbyt podejrzanej powierzchni przeznaczonej do malowania można pokusić się o rezygnację z podkładu, choć przy większych i cenniejszych meblach tego nie polecam. Tu zdecydowałam się na kolor szmaragdowy, specjalnie dla mnie nieco przyciemniony (Agnieszka, dziękuję:). Wg. mnie najlepszy efekt uzyskuje się malując mokrym pędzlem - nie zostawia wyraźnych śladów, pozwala też delikatnie uwidocznić rysunek słojów.

Później wybrałam idealnie wręcz dopasowany szablon od HagArt i przymocowałam go taśmą maskującą do krzywizn Tesa - ostatnio korzystam niemal wyłącznie z niej. Świetnie trzyma, ale przy odklejaniu nie odchodzi razem z farbą, można ją stosować nawet na nierównych powierzchniach - dopasowuje się do wszelkich krzywizn.

Do namalowania wzoru wybrałam kolor miętowy. Podczas malowania z użyciem szablonów najlepiej sprawdza się okrągły gąbkowy pędzel. Nabieramy na niego niewielką ilość farby - musi być niemal suchy. Nadmiar farby będzie podciekał pod szablon i zniekształci wzór.

Cały szablon, tapując,  raz przy razie pokrywamy farbą.

Po skończonym malowaniu delikatnie odklejamy taśmę i zdejmujemy szablon zdecydowanym ruchem. Szablony myjemy w ciepłej wodzie z użyciem mydła bądź płynu, można pomóc sobie miękką gąbką.

Na górę wybrałam prostokątny duży szablon, nóżki ozdobiłam mniejszym okrągłym. 


Konstrukcję stołeczka wzmacnia solidna listwa pod spodem - górną część także pomalowałam na miętowo.

Ostatni etap to położenie półmatowego lakieru Fluggera. Lakier (poza matowym), podobnie jak wosk, wspaniale "wyciąga" kolory, nadaje im głębi i wyrazu. Choć urzekają mnie woskowane meble - założyłam, że w przypadku tego, na którym i w butach zdarzy mi się stanąć - trwalszy będzie lakier.

Niestety mamy małe problemy z elektryką - a co za tym idzie- także z oświetleniem w pracowni, ciężko więc uchwycić kolory, jednak poniżej niemal się to udało.

Na koniec nie może oczywiście zabraknąć zestawienia "przed-po".
 Mały, soczysty akcent ożywi wnętrze, a jednocześnie nie razi zbytnio w oczy.

A może się mylę?

A jak jest u Was? Macie swoje stołeczki-pomocniczki?

Albo inne sprytne rozwiązanie tego typu?

Plany na zmiany.

$
0
0
Choć lubię nasz salon, zapadła decyzja - czas na zmiany. 

Nie będzie burzenia ścian czy wykuwania okien w suficie, niemniej mamy potrzebę liftingu.

Moim wielkim marzeniem przy wyborze mieszkania było posiadanie kominka i choć ostatecznie nasze serca skradła żeliwna koza - udało się spełnić sen o własnym domowym ognisku.  Za nic bym z niego nie zrezygnowała , jednak jego posiadanie ma swoje konsekwencje, chociażby w postaci ciemnych zabrudzeń na suficie - niby niewielkich, dla postronnego obserwatora właściwie niezauważalnych, ALE! Ja WIEM! I widzę. I denerwują mnie. 

Dlatego czas wziąć się do pracy - plany poczynione, gromadzimy materiały, rezerwujemy czas. 

Na pierwszy ogień - pójdą okna - w salonie mamy ich cztery i takie jak lubię - drewniane, marki VELUX. Przyznam, że były jednym z plusów na liście "ZA", gdy podejmowaliśmy decyzję o kupnie akurat tego mieszkania. W tym roku wraz z roletami kończą 20 lat, ale wróżę im drugie tyle, wymagają jednak szlifowania i porządnego olejowania- położony 3,5 roku temu lakier wygląda źle, a wszelkie uszkodzenia są od razu widoczne i wyglądają szalenie nieestetycznie.  Wtedy jednak nie wiedziałam jeszcze, że istnieje coś takiego jak oleje hydrofobowe - mea culpa;) Postanowiliśmy też wymienić  te rolety - w tym samym, a więc mocno leciwym wieku - głównie ze względu ma pęknięte uchwyty.


Renowacja okien będzie pierwszym krokiem, a dla nas zupełnie nowym wyzwaniem i oczywiście zdam Wam pełną relację - jak, czym i dlaczego tak. Jestem zdania, że o dobry produkt warto odpowiednio zadbać, nawet kosztem sporego nakładu pracy, więc nawet przez myśl nie przeszła mi wymiana. 

Od pięciu lat mieszkam we wnętrzu pełnym skosów, więc możecie mi wierzyć - rolety to absolutny must have, niezbędny zwłaszcza do ochrony przed słońcem. 

Ponieważ dotychczasowe sprawdzają się świetnie - postanowiliśmy iść tym samym tropem. I tak trafiliśmy na stronę sklepu Itzala.pl, gdzie - przyznaję - zwątpiłam, czy to w ogóle możliwe, by oryginalny produkt kosztował tak mało. I swoim zwyczajem zaczęłam szukać haczyków. 

Okazuje się, że tak naprawdę jest tylko jeden - rolety Itzala.pl dostępne są w ograniczonym asortymencie kolorystycznym - białe, jasny beż oraz ciemny niebieski, skąd możliwa jest masowa produkcja i tym samym minimalizacja kosztów. 

Beżowe rolety już mam i choć praktyczne - chcę czegoś nowego. 
Głownie dlatego, że (cicho sza! Mąż wciąż jeszcze nie wie, że rezygnujemy z kremiku na ścianie) marzy mi się zmiana kolorystyki ścian...

Dotąd pasowały - także do naszego znienawidzonego pseudopiaskowca, ale jego malowanie to kolejny punkt na liście do zrobienia.
Zastanawiacie się, co mi chodzi po głowie?

Zieleń, najlepiej w typie Kale - to chyba wpływ coraz większej ilości kwiatów w naszych kątach. I... BIEL. Dużo bieli.

Przyznam, że jako fanka wszelkich ażurów, pomyślałam przez chwilę o żaluzjach bądź roletach plisowanych, ale boję się, czy uda się dzięki nim osiągnąć latem odpowiednie zaciemnienie?
 A może macie takie u siebie i wesprzecie mnie dobrą radą?

Tu muszę zdobyć się na wyznanie - pierwszy raz w życiu kupuję rolety...

Marcin ma oczywiście swój typ i własna logikę - ciemne meble=ciemne rolety. Koniec. Kropka. Bez dyskusji. 
Hmmm... A może ma rację?

Z drugiej strony kusi klasyk - rozwiązanie najprostsze, a w końcu "simple is the best", prawda?

Tak czy inaczej - domowe rewolucje zaczniemy od okien.

Potem "ściana płaczu" i wszystkie pozostałe.

A na koniec - kuchnia - po 2 latach planów jesteśmy gotowi, terminy i meble zaklepane, startujemy z nią w październiku (oby;).

Mam tylko w tym wszystkim nadzieję, że damy radę- nasz największy problem to oczywiście - wciąż deficytowy - czas, tym bardziej istotny, że pomoc "fachowców" zamierzamy ograniczyć do minimum. Trzymajcie za nas kciuki;)

Jak samodzielnie zrobić gałki do mebli - instrukcja krok-po-kroku.

$
0
0
Wypoczęta i szczęśliwa po cudownych dniach spędzonych z rodziną - wracam do Was z obiecanym na facebooku DIY. 

Mam dla Was bardzo prosty tutorial - jak samodzielnie wykonać efektowne gałki meblowe. 

Na początek przygotowałam dla Was zestaw w klimacie vintage - postarzane gałeczki pasujące zarówno do realizacji w stylu shabby czy prowansalskim, jak i chippy look.

Potrzebne do wykonania gałek meblowych:

drewniane uchwyty meblowe - do kupienia w cenie 0,50-3,00 zł/szt. - moje znalazłam na giełdzie w cenie 30-50 groszy za sztukę - w zależności od wielkości;

masa rzeźbiarska - ja użyłam Das, ale może to być również glinka samooutwardzalna bądź masa papierowa;

klej - teoretycznie przy klejeniu mokrej masy rzeźbiarskiej najlepiej używać wikolu, a do form już suchych - kleju polimerowego. Ja mokrą masę kleiłam na polimerowy i jest nie do zdarcia;

forma do odlewów/odcisków - najlepsze są silikonowe (łatwiej wyjąć z niej glinkę), ale przy małych wzorach dacie radę także z plastikową;

narzędzia do pracy z glinką - nie są niezbędne, można użyć np. skalpela czy małego ostrego nożyka, ale ułatwiają pracę;

farby - u mnie kredowe Vittorino - więcej o nich przeczytacie tu (KLIK)
  
złota pasta lub farba akrylowa/złotol/patyna - do zdobień* - TU znajdziecie listę moich ulubionych produktów do uzyskiwania efektów metalicznych;

ciemny wosk do patynowania*

wosk brokatowy*

*wybór użytych preparatów będzie uzależniony od efektów, jakie chcemy uzyskać.

Przygotowujemy glinkę - raz otwarte opakowanie musimy bardzo szczelnie zamykać, by nie wysychała i formę- starannie oczyszczamy ją z kurzu i wszelkich pozostałości po wcześniejszych odlewach.

Z glinki formujemy małą kulkę i wciskamy ją w foremkę.

Delikatnie podważając szpatułką wyjmujemy masę z formy, odpowiednim narzędziem usuwamy nadmiar glinki i wyrównujemy brzegi.

Odtłuszczony wcześniej drewniany uchwyt smarujemy klejem:

Na koniec przyklejamy wciąż mokry odcisk z glinki - w razie potrzeby jeszcze raz wyrównujemy brzegi.

Glinka i formy mają mnóstwo zastosowań, które niebawem Wam pokażę, poniżej mała zapowiedź;)


Do dalszej pracy z naszymi gałkami przystępujemy po minimum 24 godzinach.

By ułatwić sobie malowanie, nabiłam gałki na patyczki od szaszłyków - świetne rozwiązanie:)

Każdą z gałek, w zależności od potrzeby i krycia danego koloru, pokrywamy jedną lub dwoma warstwami farby...



...i odkładamy do wyschnięcia - u mnie genialnie wprost sprawdziły się szaszłyczkowe patyczki i podebrane Kornelce opakowanie play doh.

Ostatni etap pracy to postarzanie. Każdy musi znaleźć swoją ulubioną metodę, u mnie to kilka warstw wosku i farby nakładane na siebie i ścieranie ich pozostawiając niewielkie ilości dla finalnego efektu.

Zaczęłam od niewielkiej ilości czarnego wosku do patynowania, jednak po usunięciu nadmiaru stwierdziłam, że efekt jest zbyt subtelny i dla mnie niewystarczający.

Zdecydowałam się więc na ciemnografitową farbę, która starta gąbką dała o wiele lepszy- i bliższy oczekiwaniom- efekt.

Grafit i czarny wosk, w zależności od bazowego koloru, stworzyły całą gamę ciekawych odcieni na moich gałeczkach.

Ostatnie szlify i odrobinę połysku nadałam korzystając z pasty akrylowej satynowe złoto i nowości w ofercie HagArt - brokatowego złotego wosku.

Nakładając, ścierając i szlifując - udało się uzyskać wyjątkowo ciekawe efekty:

Podobają się Wam takie gałeczki?

Przy jakich meblach najchętniej byście je widzieli?

A może to zupełnie nie Wasz styl i wybieracie dla swoich mebli coś skrajnie innego?




Renesans tapet. Trzy wnętrza, trzy style: sypialnia, salon, pokój dziecka.

$
0
0
Tapety wracają do łask i czuję, że to się prędko nie zmieni. Świetna jakość, odporność na ścieranie i przede wszystkim bogactwo wzorów. Czarują, urzekają i pasują do każdego wnętrza.

Dziś, wraz ze sklepem tapetuj.pl, przygotowałam dla Was kilka propozycji z najnowszych kolekcji- wszak właśnie na wiosnę najczęściej rodzi się w nas potrzeba zmian i zaczynamy remontować nasze wnętrza.


Sypialnia.

Na sen poświęcamy średnio 1/3 życia, dlatego tak ważne, by odpoczynek przebiegał w jak najbardziej sprzyjających warunkach. Kolekcja Elegance to kwintesencja łagodnej klasyki - delikatne kwiatowe motywy, pastelowe błękity, szarość i srebro. Uniwersalne wzory i kolorystyka wprowadzą do wnętrza element spokoju i tym samym sprzyjają relaksowi


Najbardziej klasyczne rozwiązania są zarazem ponadczasowe, dlatego, zwłaszcza w mniejszych pomieszczeniach, stawiam na tapetę na jednej ze ścian. Wystarczy pozwolić jej grać pierwsze skrzypce i - umiejętnie położona - "zrobi" nam całe wnętrze. 


Którąkolwiek z powyższych tapet wybierzemy - świetnie sprawdzi się w duecie ze złotem - żyrandol, niebanalna lampa czy szklane pudełka to nie tylko niezwykłe modne detale, ale i piękne przedmioty podkreślające osobowość mieszkańców.

W sypialni warto unikać zagracenia, jeśli jednak mamy do dyspozycji niewiele przestrzeni i musimy tam zmieścić szafę w zabudowie - warto rozważyć położenie tapety właśnie na niej - efekt może Was zaskoczyć.

Wybierając meble - nie bójmy się postawić na niebanalny, choć niekoniecznie krzykliwy kolor - użyty w wielu odcieniach nie będzie męczył wzroku.



Salon

Jest wizytówką każdego domu. Najczęściej też- jako wspólna przestrzeń dla domowników- stanowi jego serce. Dlatego tak ważne, by wygląd szedł tu w parze z komfortem.

Choć nie jestem ortodoksyjną fanką minimalizmu, równocześnie zdaję sobie sprawę, że wiele polskich wnętrz ma niewielką powierzchnię. Świetnie, gdy udaje się wygospodarować w nim miejsce na salon - dawniej zwany "pokojem stołowym". Czym mniej metrów do dyspozycji - tym zadanie trudniejsze, choć oczywiście możliwe. 

Kolekcja Kelly Hoppen Style II na wysokiej jakość podkładzie flizelinowym wychodzi naprzeciw potrzebie eleganckiego wnętrza z nutą luksusu. Dominują tu biel, czerń, beże, szarości i złoto, ciekawe wzory - klasyka w najlepszym wydaniu.
Jak widać - nie należy bać się czerni czy niebanalnych wzorów. Oczywiście - w nadmiarze mogłyby przytłoczyć wnętrze, jednak stosowane z umiarem - pozwolą na spektakularna metamorfozę stosunkowo niewielkim kosztem.

Biel jako tło plus ciekawy wzór optycznie powiększą wnętrze i w ich przypadku można rozważyć odejście od zasady jednej ściany. 


Decydując się zarówno na jasną, jak i nieco bardziej mroczną kolorystykę - możemy podkreślić jej piękno metalicznymi dodatkami i przełamać mocnym kolorem, co widać poniżej. Świetnie w roli takiego akcentu sprawdzi się sofa.


Pokój dziecka

To przestrzeń, na którą nie ma uniwersalnej recepty - wszystko zależy głównie od wieku i płci dziecka, za którymi idą zainteresowania i określony gust. Warunki lokalowe zmuszają nas często do stworzenia jednego pokoju dla dwójki czy nawet trójki dzieci - gdy do czynienia mamy z parką i to ze znaczną różnica wieku - kreatywność w urządzaniu jest tym, czego potrzebujemy najbardziej. 

Widziałam wiele pokoików, zwłaszcza najmłodszych dzieci, urządzonych bardziej z myślą o wpasowaniu tej przestrzeni w projekt mieszkania, niż o ich małych mieszkańcach. I nie sądzę, by była to dobra droga. Oczywiście nie sugeruję tu landrynkowego różu czy Spidermana na całą ścianę, choć szanuję rodziców o mocnych nerwach, którzy dokonują takich wyborów. Prawda jest bowiem taka, że nic tak nie ucieszy dziecka, jak pokój w klimacie ulubionej bajki. I tu jednak można znaleźć satysfakcjonujące rozwiązania, a kolekcja Kids@Home 5 wspaniale wychodzi nam naprzeciw.

Wybrałam dla Was kilka najciekawszych wg mnie rozwiązań, przy których nawet zmiana gustu za miesiąc czy dwa nie zmusi nas szybko do remontu ;)

Wymarzona przez większość dziewczynek Kraina Lodu w efektownej, ale nienachalnej formie. Ze względu na kolorystykę może być dobrym rozwiązaniem dla pokoju, w którym wraz z siostrą musi zamieszkać mały książę. Uniwersalne białe meble plus pojemniki na zabawki w odpowiednich kolorach pozwolą uniknąć misz maszu - podobnie jak jednokolorowy miękki dywan do zabawy, którym łatwo ocieplić wnętrze.


Świetnym pomysłem do zastosowania w pokoju rodzeństwa jest użycie dwóch tapet w tym samym wzorze, lecz odmiennej kolorystyce. Oczywiście błękit/róż to tylko jedna z możliwości. Takie rozwiązanie pomoże stworzyć spójne wnętrze i ułatwi łączenie z natury przeciwstawnych elementów.


To moja absolutna faworytka - zarówno dla dziewczęcego, jak i bardziej kobiecego wnętrza. Idealna dla nastolatki, ale nie tylko. To świetne rozwiązanie dla rodziców, którzy czują wewnętrzny opór przed wnętrzarskimi kompromisami i nie są w stanie zmusić się do wyklejenia ściany w księżniczki Disneya.

Ponieważ poproszono mnie o pomoc w aranżacji pokoju dla piętnastolatki (wciąż dziecko i już nie dziecko;), zbieram inspiracje - poniżej część z nich:


A co Wy myślicie o tapetach?

Zgodzicie się ze mną, że nadchodzą czasy ich drugiej młodości, czy wciąż widzicie w nich relikt poprzedniej epoki?

Może już ulegliście ich czarowi i macie ochot,ę podzielić się efektami?


Partnerem wpisu jest sklep Tapetuj.pl






Codzienne obowiązki domowe Polaków - ile zajmują i czy można skrócić ich wykonywanie.

$
0
0
Zastanawialiście się kiedyś, ile czasu zajmują Wam codzienne obowiązki domowe? Większość z nas ma ich sporo, a z ust niejednej pani (choć coraz częściej i pana) domu wyrywa się nieraz ciężkie westchnienie na samą myśl o nich. 

Marka Beko przeprowadziła badanie opinii na temat codziennego życia Polaków. Wyniki dostarczyły ciekawych danych dotyczących tego, jak postrzegamy obowiązki domowe i ile czasu tak naprawdę na nie poświęcamy.

Sprzątanie to moje hobby
Aż 39% Polaków deklaruje, że lubi zajmować się domem, a 26% uważa, że jest to dla nich forma spędzania czasu z rodziną. Domowe zajęcia to istotna część naszego życia, także rodzinnego. Z badania wynika, że Polacy akceptują ten fakt, a duża część z nich po prostu lubi zajmować się domem.
Jak dużo czasu spędzamy na obowiązkach domowych? 35% osób poświęca im aż 3-4 godziny dziennie, natomiast 15%  – ponad 4 godziny każdego dnia. Oznacza to, że aż połowa Polaków zajmuje się domem przez ponad 3 godziny dziennie - na relaks przy filmie czy książce po pracy pozostaje nam zatem niewiele czasu.
Co na ten temat sądzą sami Polacy? Mimo przeważającej sympatii do zajmowania się domem, znaczna większość, bo aż 60%, uważa, że poświęca za dużo czasu na obowiązki, takie jak sprzątanie, zakupy, gotowanie, zmywanie.
Wyznania zakupoholików
Jak często Polacy robią zakupy spożywcze? Aż 35% respondentów robi je codziennie, a 14% chodzi na zakupy 5-6 razy w tygodniu. Natomiast 31% osób: 3-4 razy w tygodniu.

Dlaczego tak często chodzimy na zakupy? Oczywiście głównym powodem jest szybkie psucie się żywności, a co za tym idzie, ciągła konieczność uzupełniania zapasów. Z tego powodu Beko wyposażyło swoje lodówki w nowoczesną technologię Neo Frost, która polega na rozdzieleniu części chłodzącej od mrożącej w obiegu powietrza. Dzięki temu żywność zostaje świeża na dłużej, bez pleśni i wysuszania, a zapachy między komorami nie mieszają się. Jest to doskonałe rozwiązanie dla osób chcących przechowywać w lodówce większe ilości warzyw, owoców lub produktów o krótkim terminie ważności. Technologia Neo Frost pozwala zaoszczędzić pieniądze i czas, ponieważ nie ma konieczności tak częstego odwiedzania sklepów oraz wyrzucania żywności.
Czysty relaks
Czy wiedzieliście, że 54% respondentów zmywa naczynia ręcznie, a 46% w zmywarce? Dla 80% respondentów zmywanie jest zadaniem codziennym. Zamiast ręcznie zmywać naczynia, czy nie lepiej byłoby spożytkować ten czas na relaks, chociażby oglądając film na kanapie? ;) Beko jako oficjalny partner wszystkich kanapowiczów przedstawia zmywarki z unikalną, zaawansowaną funkcją Quick & Clean - wystarczy zaledwie 58 minut na domycie i wysuszenie nie tylko lekkich, ale też mocniejszych zabrudzeń z naczyń, garnków czy sztućców. Natomiast funkcja AquaIntense™ została stworzona przez Beko po to, aby nie trzeba było się męczyć z szorowaniem uporczywych, zaschniętych zabrudzeń. Dodatkowe, ruchome ramię myjące zamontowane na dnie zmywarki dokładnie umyje wszystkie zabrudzenia, bez pomijania zakamarków czy szczelin.
Więcej, szybciej, pyszniej!
Jak oszczędzić czas, kiedy trzeba przygotować kolację na kilkanaście osób? Technologia Beko Split & Cook pozwala na rozdzielenie piekarnika na dwie odrębne części, co pozwala upiec dwa zupełnie różne dania w tym samym czasie. Dzięki pojemności XXL, która wynosi nawet 82 l, można również szybciej przygotowywać posiłki - przykładowo można upiec kilkadziesiąt muffinków naraz, na przyjęcie urodzinowe. Technologia 3D sprawi, że wszystkie wypieką się równomiernie.

Wysusz się z obowiązków
Jeśli rozwieszanie prania nie należy do twoich ulubionych obowiązków, możesz z niego zrezygnować. Koniec z czasochłonnym rozwieszaniem mokrych ubrań! Wystarczy zaopatrzyć się w automatyczną suszarkę Beko. Dzięki temu urządzeniu ubrania nie tylko będą suche w ekspresowym tempie, ale większość z nich nie będzie także wymagała prasowania. Dwie pieczenie na jednym ogniu? Dodajmy do tego trzecią - pyłki, nitki i kurz z ubrań zbiorą się w specjalnym filtrze, co oznacza mniej kurzu na meblach i podłodze.

Dzięki tym prostym zmianom w funkcjonalności domu można zaoszczędzić nawet do kilku godzin tygodniowo. Niezależnie od tego czy lubi się spędzać czas na domowych obowiązkach czy nie, zawsze warto zyskać dodatkową godzinę w ciągu dnia, np. na zabawę z dziećmi czy eksperymentowanie w kuchni.

Jak Polacy dzielą się obowiązkami? Jak dobrze znają swoje sprzęty AGD? Znajdź odpowiedzi na te i inne pytania na stronie z wynikami Wielkiego Badania Beko smart.beko.pl/artykuly/

A jak domowe obowiązki i ich podział wyglądają u Was? 
Dzielicie się nimi, czy cały ich ciężar spoczywa na jednej osobie?

Sami stoimy przed wyborem lodówki, zmywarki i piekarnika do nowej kuchni i chcemy wybrać mądrze, dlatego postanowiliśmy zaufać marce Beko - także ze względu na świetny design.


**************
Wyniki podane w artykule opracowane są na podstawie badania opinii przeprowadzonego na stronie internetowej marki Beko www.smart.beko.pl - Wielkie Badanie Beko, 2017 r.



Gdzie szukać starych mebli? Pokochaj vintage cz.1.

$
0
0
Przyjechały!

Nasze "nowe" starocie mamy wreszcie u siebie - przebieram nogami, by jak najszybciej pokazać Wam ich (i tych czekających od X czasu też) metamorfozy. Przed nami mnóstwo pracy - wyzwanie jest tym większe, że tylko część z nich zostanie u nas.


Codziennie - ku swojemu nieustannemu zdziwieniu - znajduję wśród maili pytania od Was - skąd brać meble do przeróbek, jak szukać, by znaleźć te wymarzone, jak je odnawiać bądź stylizować, jakich produktów i narzędzi używam, co polecam, a co zdecydowanie odradzam. Choć staram się na wszystkie odpisywać - coraz częściej się powtarzają, więc wspólnie z Marcinem postanowiliśmy, że zbierzemy wszystkie odpowiedzi i trafią na bloga. 

Dziś przedstawiamy więc pierwszą część projektu "Pokochaj vintage", w którym nie tylko powiemy Wam, jak znaleźć wymarzony mebel- nie wydając przy tym fortuny, ale także jak się nim zająć, by mógł dumnie stanąć na salonach. 


Co znaczy VINTAGE?

Wierzę, że nie macie problemów z klikaniem Google i nieobca Wam Wikipedia, darujmy więc sobie oficjalne definicje.

Czym dla mnie jest vintage

To symbol tego, co w minionych epokach najlepsze i ocalone dla naszych czasów. Dla mnie kluczowe jest tu "minione" - myślę, że ćwierćwiecze wystarczy. To przedmioty wykonane z najlepszych materiałów - drewna, skóry, miedzi, jedwabiu, adamaszku, marmuru- z dbałością o jakość wykonania - subtelne koronki, rzeźbienia i często niepowtarzalne, robione w jednym egzemplarzu lub maksymalnie kilku w niewielkich warsztatach czy manufakturach. 


Gdzie szukać starych mebli?

Śmietniki
Tak, moi drodzy, zaczynamy hardcorowo. Nie każę Wam nurkować w kontenerach, ale miejcie oczy szeroko otwarte, zwłaszcza w pobliżu altanek śmietnikowych i miejsca do wystawki gabarytów. Komody, regały, krzesła, szafki - wszelkie meble nietapicerowane to "bezpieczna" opcja - przeważnie wystarczy porządne mycie (najlepiej wodą z sodą lub octem)- i można zabrać je do domu i przystąpić do dalszych prac.

Pierwszy raz jest najtrudniejszy - kiedy już przestaniecie się zastanawiać "co ludzie powiedzą"- szybko odkryjecie w sobie żyłę odkrywcy ;) W ten właśnie sposób trafił do mnie pierwszy Hałas. Pamiętajcie - jeśli coś bardzo Wam się podoba, a się nie odważycie- ktoś inny nie będzie miał skrupułów i niebawem możecie znaleźć ów mebel na portalu sprzedażowym, ale już za spore pieniądze;)

Gabaryty.
Każda dzielnica/osiedle ma określone dni w miesiącu, kiedy wywożone są śmieci wielkogabarytowe - wystarczy wiedzieć, kto w Waszej miejscowości zajmuje się gospodarką odpadami, wejść na jego stronę i odszukać terminarz (czasem spółdzielnie same wywieszają harmonogramy lub - kilka dni wcześniej- informację o dniu wywozu) - najwięcej perełek znajdziecie w starych dzielnicach z kamienicami, ewentualnie warto przyjrzeć się też prl-owskim blokowiskom z wielkiej płyty.

Gospodarz osiedla/sprzątacz/złomiarz Mietek.
Nieustraszeni eksploratorzy śmietników i wystawek, z którymi warto żyć w dobrej komitywie. Od czasu do czasu nie zaszkodzi wzmocnić przyjaźni - zależnie od gustów -  dobrą czekoladą, czteropakiem czy poczciwym Agropolem i sprecyzować, czego najbardziej szukamy. Pamiętajcie - oni pierwsi widzą wszystko, co pojawia się okolicy, a w śmietnikowych łowach konkurencja bywa olbrzymia, dobrze więc mieć asa w rękawie.

Giełda staroci.
Funkcjonuje niemal w każdym mieście, często w każdy weekend, a przynajmniej raz w miesiącu. U nas - w każdą niedzielę. Położona pod miastem, działa od wczesnych godzin porannych (5-6:00) do południa. Oczywiście - kto pierwszy ten lepszy, warto więc poświęcić godzinkę czy dwie snu i wybrać się jak najwcześniej. 

Przyznam, że to moje ulubione miejsce do szukania staroci. Znaleźć można tu wszystko - od zardzewiałych łańcuchów traktora, poprzez poczciwe holenderskie fotele stylizowane na Ludwiki, stare walizki, bajeczne młynki czy niemal już zapomniane mosiężne szkandele, aż po konfiturówki Rosenthala, drewniane szpulki czy powojenne kinowe fotele. Chłam i prawdziwe skarby, wszystko w kosmicznym wręcz miksie i wystawione na widok dziesiątek ciekawskich oczu. Liczy się refleks i szybkie decyzje;)

Sklepy z meblami używanymi/klamociarnie.
Zwykle można na nie trafić pod hasłem "meble zachodnie" czy "meble skandynawskie". Często mają świetny asortyment, jednak coraz częściej - zaporowe wręcz ceny. Jeśli jednak szukacie mebli w świetnym stanie, zależy Wam na czymś konkretnym i nadającym się od razu do wstawienia, a cena nie gra aż tak wielkiej roli - zdecydowanie warto się wśród nich rozejrzeć. Coraz więcej z nich ma swoje strony na fb. Często zdarza się, że przy nowej dostawie - przedmioty, które przez wiele miesięcy nie znalazły nabywców- są mocno przeceniane, warto więc polować na takie okazje.

OLX.
Portal dla wytrwałych łowców, ale ceny zdarzają się szokująco niskie, więc nie żal mi czasu na przeglądanie. Poznałam go jeszcze jako tablicę i znalazłam tam pierwsze 3 młynki, które stały się początkiem mojej wciąż rosnącej kolekcji. Jeśli czegoś szukam - staram się to robić lokalnie i odebrać osobiście, a gdy w grę wchodzi jedynie zakup na odległość - proszę sprzedającego o wystawienie za pośrednictwem allegro, co lepiej chroni mnie jako kupującego, niż przesyłanie pieniędzy zupełnie obcej osobie w ciemno.



Allegro, grupy sprzedażowe na fb.
Z roku na rok coraz ciężej upolować tu coś ciekawego w dobrej cenie. O ile w pierwszym przypadku jesteśmy chronieni przed ewentualna nieuczciwością sprzedawcy - w drugim ryzyko jest spore. Osobiście lubię obejrzeć wszystko przed zakupem, więc rzadko decyduję się na takie zakupy.


Rodzina, znajomi.
Meble od nich to zawsze najbezpieczniejszy wybór - wiemy, w jakich warunkach stały, najczęściej nie grozi nam zawilgocenie i związany z tym brzydki zapach. Często możemy je dostać za darmo i z podziękowaniem za pozbycie się "starego grata" lub za symboliczna kwotę. Nie wstydźmy się więc mówić otwarcie, czego szukamy.

A jakie Wy macie podejście do starych mebli?

Widzicie w nich coś cennego i wartego ocalenia, czy pozbywacie się chętnie i szybko?

Jeśli macie do nich słabość - skąd je bierzecie?

**********
My tymczasem kończymy metamorfozę dwóch pierwszych mebli - ale jeszcze chwilkę potrzymam Was w niepewności, bo czekają na zdjęcia "po". 

Decydując się na regał złamałam własną zasadę wybierania wyłącznie drewnianych mebli. W tym jednak przypadku zwyczajnie potrzebowałam czegoś dużego i praktycznego - ma pomieścić moje farby i pędzle w pracowni. Nie bez znaczenia była też cena - zawrotne 20 zł ;) Dwuczęściowy, w szufladach dorobione nader użyteczne przegródki, działa nawet oświetlenie pod "falbankami", choć wydaje mi się, że ostatecznie z niego zrezygnujemy. 

Biurko - przemalowane i całkowicie odmienione - stanie w pokoju Kornelki. Właściwie to proces zawłaszczania zaczął sie w kilka minut po jego przyjeździe, myślę więc, że ma szansę długo posłużyć. Niech Was nie zwiedzie prosty wygląd "przed" - na pewno uda nam się Was zaskoczyć;)

Wczoraj natomiast zaczęliśmy moje własne biurko - tu też mam nadzieję zaszaleć;)

Uciekam do pracy, a Was zostawiam z pysznością na obiad.
P.S. Macie ochotę na przepis?

Cukinie faszerowane - skarby kolorowej kuchni.

$
0
0
Lubię gotować. Tak po prostu.
Przyjemność zaczyna się podczas zakupów- szukam, wybieram, chłonę kolory.
W głowie układam smaki i nagle pojawia się pomysł.

Uznacie to może za dziwne, ale zawsze zaczynam tak samo - składnik po składniku myję, mielę, kroję, siekam, trę - i układam jedno obok drugiego na długiej desce, by wszystko mieć pod ręką. Taka mała jadalna sztuka, wstęp do kreacji. Dopiero wtedy mogę zaczynać. 
Dziś mam dla Was jeden z naszych ulubionych przepisów - faszerowane cukinie.

6 okrągłych cukinii
500 g zmielonej chudej szynki
duża cebula
5-6 ząbków czosnku
mała słodka czerwona papryka
po 2-3 gałązki rozmarynu i bazylii
3 łyżki oliwy
3 czubate łyżki kremowego serka koziego
3 łyżki koncentratu pomidorowego
500 ml passaty
3 łyżki tartego parmezanu

Posiekaną cebulę i czosnek podsmażamy na oliwie, dodajemy mięso, smażymy przez chwilę.

Z cukinii odcinamy kapturki i drobno je kroimy - podobnie wybrany ze środka miąższ. Dodajemy do podsmażonego mięsa, podobnie pokrojona w drobną kostkę paprykę.

Połowę ziół kroimy i dodajemy do farszu razem z serkiem i koncentratem. Całość doprawiamy solą i pieprzem.

Środki wydrążonych cukinii oprószamy solą. Do passaty dodajemy resztę ziół, doprawiamy solą i pieprzem, w razie potrzeby dodajemy trochę cukru.

Cukinie napełniamy farszem i i układamy na blaszce/w brytfannie/płaskim naczyniu żaroodpornym, do którego wlewamy passatę. Wierzch posypujemy parmezanem i wstawiamy do piekarnika nagrzanego do temperatury ok. 200 stopni na 45-60 minut.

Podajemy z ulubionym dodatkiem, np. brązowym ryżem lub jedną z mieszanek Trendy Lunch - to nasze tegoroczne odkrycie, a ulubiona to ta z orkiszem i vermicelli.
Skusicie się?


**********
Jak spędzacie majówkę?

U nas wręcz nudno - praca, meble i DIY - przygotowałam sporo nowości:)






DIY - Jak postarzyć doniczki? Masa DAS+foremki.

$
0
0
Moi stali czytelnicy wiedzą, że corocznie nasz balkon - mniej lub bardziej - przyobleka się w szaty vintage, a jego nieodłączną częścią są zioła - bardzo dużo ziół, często o wiele więcej niż kwiatów. Zresztą nawet w okresie jesienno-zimowym nigdy ich u nas nie brakuje, czasem nawet zdarza im się lądować w zupełnie nieoczekiwanych miejscach (klik).

W tym roku nie może być inaczej, pierwsze kroki do radosnego balkonowania już poczynione, zioła coraz większe, pora więc zatroszczyć się o odpowiednie doniczki dla nich.

Pierwsza myśl - kupię. Zaczęłam nawet szukać i pojawił się problem - w miarę ciekawe okazały się drogie (od 20 zł wzwyż, a potrzebuję minimum 10), a tanie - brzydkie. Nie na darmo jednak mam bloga DIY, a w pracowni - stos zwykłych glinianych doniczek;)


Pierwsze efekty pracy z masą Das mogliście zobaczyć, gdy pokazywałam, jak samodzielnie zrobić gałki meblowe. Tym razem kolej na doniczki.

Co będzie nam potrzebne?

gliniane doniczki - do kupienia w marketach budowlanych już od 99 groszy;

masa rzeźbiarska - ja użyłam Das, ale może to być również glinka samooutwardzalna bądź masa papierowa;

foremki do odlewów/odcisków z mas plastycznych

klej wikol

farby - akrylowe lub kredowe, u mnie oczywiście Vittorino- szmaragdowa, musztardowa, grafitowa


ciemny wosk do patynowania

matowy lakier 

Masę rzeźbiarską przez chwilę ugniatamy w dłoniach...

...po czym formujemy w długi cienki wałeczek.

 Glinkę starannie, kawałek po kawałku, wciskamy w foremkę.


Nadmiar usuwamy, wyrównujemy brzegi.

Miejsca na doniczce, na których chcemy przykleić dekor, pokrywamy wikolem.

Delikatnie wyginając foremkę, wyjmujemy gotowy dekor.

 Dekor przyklejamy do doniczki.

Dekory łatwo dopasowują się do siebie, u mnie, przy niewielkiej doniczce, dwa idealnie wystarczyły.

Miejsce łączenia starannie smarujemy klejem.

Zależało mi na użyciu "tabliczkowego" dekoru...

 Po wyjęciu z formy także można nieco wyrównać brzegi.

Spodnią stronę smarujemy wikolem...

... i przyklejamy w wybranym miejscu doniczki. Wikol zastyga dość wolno, mamy więc czas na ewentualne poprawki.

Dół doniczki także możemy ozdobić foremkowym dekorem, ja wybrałam znacznie węższy od górnego dla zachowania odpowiednich proporcji.

 Idealnie gładką powierzchnię doniczek celem eksperymentu pokryłam nierównomiernie wikolem - dzięki temu, po wyschnięciu i pomalowaniu farbą, udało mi się uzyskać chropowatą powierzchnię.

Przed przystąpieniem do malowania odczekałam 24 godziny. Pierwsza warstwa to przyciemniony szmaragd- jeśli doniczka ma służyć jako osłonka, można pomalować ją także wewnątrz i zabezpieczyć odpornym na wilgoć lakierem.

Po wyschnięciu (15-20 minut) zielonej farby, niemal suchym pędzlem, przetarłam wypukłe elementy musztardową farbą...


... a zanim wyschła - roztarłam z użyciem grafitowej.

Wnętrze tabliczkowego dekoru pomalowałam na grafitowo, dodałam też lekkie patynowanie złotolem.


Pozwoliłam wszystkiemu dobrze wyschnąć...

... po czym całą doniczkę pokryłam czarnym woskiem. Nadmiar usunęłam miękką szmatką.

Powyżej widać pierwszą, ostatecznie zamalowaną próbę stworzenia napisu olejnym markerem.

Poprawiony napis wygląda nieco lepiej, ale to nie do końca "to", więc nie powiedziałam jeszcze ostatniego słowa.

Ostatecznie przetarłam jeszcze napis czarnym woskiem, ale wciąż szukam lepszego sposobu na etykietkę - może sprawdzi się farba tablicowa?

Myślę, że całkiem nieźle mi to wyszło - jak sądzicie?

Mam kilka pomysłów na kolejne osłonki, więc niebawem się pochwalę. Oczywiście za bazę posłużą proste - i tanie - gliniane doniczki.

Może macie już za sobą własne doniczkowe DIY?

Koniecznie pochwalcie się efektami!




Bejca. DIY - jak zrobić szafkę ze skrzynki/szuflady.

$
0
0
Są pomysły, które dojrzewają u mnie miesiącami, ale większość rodzi się w okamgnieniu - zobaczę jaki przedmiot, kolor czy fakturę i już WIEM, co z tym zrobić. Wena, przebłysk, natchnienie - jak zwał, tak zwał, grunt, że przychodzą. 

Tak było z prostą drewnianą skrzynką na ostatniej giełdzie. Brudna i sponiewierana, kryła w sobie pokaźną kolekcję zardzewiałych śrub. Znacie moją miłość do drewna - nie potrafię mu się oprzeć, więc przygarnęłam biedactwo. 

Po wstępnym oczyszczeniu, okazała się być w zaskakująco dobrym stanie. 

Przy każdej meblowej przeróbce, najlepiej zacząć od rozłożenia przedmiotu na czynniki pierwsze - ułatwia to czyszczenie i późniejsze bejcowanie czy malowanie. Tu sprawa była nader prosta - wystarczyło wyjąć przegródkę ze sklejki.

Całość umyłam lekko wilgotną gąbką z wodą z płynem do mycia naczyń i octem jabłkowym. W przypadku przedmiotów w gorszym stanie czy wydzielających nieprzyjemny zapach - TU znajdziecie wiele praktycznych porad, JAK USUNĄĆ WILGOĆ I BRZYDKI ZAPACH Z DREWNA.

Przed przystąpieniem do dalszej pracy każdy umyty drewniany przedmiot musi dobrze wyschnąć - w suchym, przewiewnym i nienasłonecznionym pomieszczeniu, z dala od bezpośredniego źródła ciepła - zapobiega to pękaniu drewna.

Zastanawiacie się do czego mi drewniane gałki meblowe? Ostatnio pokazywałam, jak je postarzyć i stworzyć gałki w stylu chippy, shabby czy prowansalskim. Tym razem postanowiłam zrobić z nich... mini meblowe nóżki.

Koniecznie muszę podzielić się z Wami jednym z moich ulubionych pomysłów - szybką metamorfozę gałek meblowych możemy przeprowadzić malując je farbą lub lakierem w sprayu. Aby zrobić to równomiernie- wystarczy nadziać je na długie patyczki do szaszłyków.

Po raz kolejny skorzystałam z miedzianego lakieru z metalicznym połyskiem, który tak Was zachwycił, gdy pokazywałam naszego salonowego pomocniczka.

Sprayem najlepiej malować na zewnątrz. Gdy nie ma takiej możliwości - w maseczce na twarzy i głębokim kartonie.


Oczyszczona skrzyneczka okazała się być bardzo jasna, postanowiłam więc użyć bejcy, by mocno przyciemnić drewno. Wybrałam bejcę Vidaron, kolor Złoty Dąb. Osobiście najbardziej lubię nakładać ją nowym kuchennym zmywakiem gąbkowym, a choć dość łatwo ją zmyć - polecam używanie rękawiczek.

Wykorzystana formuła Easy to Use sprawia, że przed użyciem wystarczy ją tylko mocno wstrząsnąć. 

Bejcę nakładamy szybkimi, długimi ruchami wzdłuż słojów. Ewentualny nadmiar usuwamy miękką- i niekłaczącą się- bawełnianą szmatką.

Uznałam uzyskany po położeniu jednej warstwy kolor za wystarczający, odstawiłam więc skrzyneczkę na 6 godzin do wyschnięcia. W razie potrzeby- po upływie tego czasu nakładamy drugą warstwę.

Po wyschnięciu skrzynka uzyskała piękny kolor złotego dębu.


Ostatni etap to woskowanie - uwielbiam takie wykończenie, choć nie stosuję go zbyt często - i sama zastanawiam się, dlaczego ;) Tym razem wybrałam bezbarwną pastę woskową Syntilor. Do nakładania - także wzdłuż słojów- wystarczy miękki pędzel.


Na koniec wystarczy całość wypolerować miękką bawełnianą szmatką.
Bejca wspaniale podkreśla naturalne piękno drewna, dając niezwykle ciekawy efekt dekoracyjny - a przy tym bardzo łatwy do uzyskania.

Na koniec najlepsze - miedziane gałki w roli nóżek.

Do ich przyklejenia użyłam starego, dobrego wikolu i ścisków - wcięło mi gdzieś zdjęcie, ale zakładając je- zabezpieczyłam drewno kawałkami materiału.

A tak wygląda już skończona:





Jak Wam się podoba?

Myślę, że ciekawy efekt można także uzyskać zastępując skrzynkę - starą szufladą.

A może macie już na koncie podobne realizacje?


Viewing all 354 articles
Browse latest View live