Quantcast
Channel: Przeplatane kolorami - DIY - DOM - WNĘTRZA - WARSZTATY
Viewing all 354 articles
Browse latest View live

Patera w kształcie liścia monstery - stylowe DIY dla domu.

$
0
0
Monstera dziurawa to jedna z tych roślin, obok których nie potrafię przejść obojętnie. Zapoczątkowała mój cykl "Domowa uprawa roślin", a w domu mam już 7 sporych egzemplarzy - w tym jedną variegatę!!!

Samym motywem jej pięknych liści zachwycałam się na długo, zanim stał się wnętrzarskim hitem;) Po akwarelowym plakacie przyszła pora na bardziej przestrzenna formę - zainspirowana paterami często pokazywanymi na amerykańskich blogach - postanowiłam stworzyć własną.
Moje biżuteryjne wybory z kategorii "na co dzień" to misz masz - oczywisty tylko dla tych, którzy dobrze mnie znają - sygnecik od babci, który za jakiś czas dostanie moje dziecko, serce i uroboros od chrzestnej, "ślubne" kolczyki, osiemnastkowa bransoletka - część kompletu, jaki dostałam od rodziców, wreszcie kolczyki wybrane dla mnie przez Kornelkę - "bo mama uwielbia te supełki" - lubię nosić to, co ma dla mnie znaczenie. Od święta mogę się wypindrzyć, ale poza tym - muszę być sobą;)

Ale dość moich sentymentów, czas na monsterę;)

Czego potrzebujemy do wykonania patery?

glinka samoutwardzalna - biała lub kolorowa
stolnica/papier do pieczenia (do rozwałkowywania)
wałek
ostry nożyk
miska
farby (użyłam akrylowych z Jysk)
pędzle
marker olejowy lub metaliczna farba
lakier matowy (lub w połysku - do wyboru)
szablon do wycięcia kształtu liścia - u mnie o przypadkiem odłamany egzemplarz z licznymi uszkodzeniami mechanicznymi, ale można tez wyciąć go z papieru

Glinka zachowuje swoje właściwości pod warunkiem przechowywania bez dostępu powietrza, jeśli więc nie zużyjemy wszystkiego, dobrze zabezpieczmy resztę.

Glinę ugniatamy w dłoniach, aż będzie jednolita, spłaszczamy...

...i rozwałkowujemy na grubość około 2-3mm.

W przypadku monstery najlepiej jest rozwałkować glinę na kształt choć trochę zbliżony do okręgu ;)

Na rozwałkowanej glinie układamy nasz szablon...

...delikatnie dociskamy...

...po czym nożykiem "odrysowujemy" kształt - w miejscach, gdzie liść był uszkodzony, musiałam sama stworzyć zarys idealny ;)


Odcinamy wszystkie niepotrzebne kawałki gliny - można ich użyć ponownie, pod warunkiem, że nie pozwolimy ich wyschnąć.

Wyciętą w kształt liścia glinę bardzo ostrożnie przenosimy na talerz/ do miski - by uzyskać odpowiedni kształt patery. Aby nie było później problemów z wyjęciem utwardzonej gliny, talerz/miskę możemy wyłożyć folia aluminiową lub spożywczą.

Ostrożnie zdejmujemy szablon/liść - osobiście wolę to zrobić od razu, zanim glina się utwardzi.

Glina do pełnego utwardzenia potrzebuje kilku lub kilkunastu godzin - ja swojej daję zwykle około 30 godzin.


Kiedy całość jest już w pełni utwardzona, ostrożnie wyjmujemy naszą (przyszłą) paterę z miski.

Część brzegów okazała się nierówna, postanowiłam więc lekko je wyszlifować.

Od dawna do podobnych prac używam starego elektrycznego pilniczka - malutki, ale ze sporą mocą, leciutki i co najważniejsze - na baterie. Świetnie się sprawdza:)


W najtrudniej dostępnych miejscach poradziłam sobie wąskim papierowym pilniczkiem.
Przed przystąpieniem do malowania całość trzeba odpylić - nada się tu np. szczotka do kurzu - część zestawu dodawanego do każdego odkurzacza.

Spodnią stronę pomalowałam miedzianym metalicznym lakierem Śnieżki - więcej o nim i innych produktach dających podobny efekt przeczytacie w artykule Jak i czym osiągnąć metaliczne efekty?

Kiedy lakier wyschnie (około 4-6h), możemy przystąpić do malowania wewnętrznej części patery.

Ponieważ jestem zachwycona moją nową monsterą variegatą (niedawno wypuściła nowy listek:), postanowiłam się nią nieco zainspirować przy malowaniu wzoru.

Przy tego typu niewielkich projektach często sięgam po akrylowe farby Gregers z Jysk (teraz po 10 zł/opakowanie).

Zaczęłam od pomalowania całości ciemnozieloną farbą.



Jasną zielenią i na wciąz mokrej pierwszej warstwie namalowałam plamy, nadające całości głebi.


Następnie poprawiłam całość mieszanka żółci i jasnej zieleni.


Na koniec na niemal suchy pędzel nabrałam białej farby i "drapiąc" paznokciem pędzelek - na całości zrobiłam "kropki"...


...które przed wyschnięciem roztarłam niemal suchym płaskim pędzlem z resztkami zielonej farby.

Tak prezentuje się moja patera po zakończeniu malowania:

Zastanawiałam się, czy nie wzmocnić i uwidocznić tych jaśniejszych miejsc, ale zdecydowałam, że tak jest dobrze :)

Ostatni etap to wykończenie brzegów złotym markerem i pokrycie całości matowym lakierem.

Nieskromnie stwierdzam, że moja patera prezentuje się nader wdzięcznie i juz zdążyłam sią z nia zaprzyjaźnić:) 

Lubicie eksperymenty z gliną?

Wybieracie tą samoutwardzalną czy jesteście tradycjonalistami?

Jak ocenicie moje próby?

Na koniec mam do Was pytanie, a zarazem i prośbę - czy możecie mi powiedzieć, czym dla Was jest "udane DIY"? Jakie warunki musi spełniać? Przygotowuję pewien ważny dla mnie artykuł i każda odpowiedź będzie na wage złota:)

Czy najwazniejsza jest cena i dostepność materiałów - łatwo i tanio "coś" zrobić, ale w efekcie czasem efekt nie jest idealny jakościowo?

Co jest dla Was istotą DIY? Może fakt, że dzięki pracy własnych rąk tworzycie coś absolutnie wyjątkowego, wyrażającego, co Wam w duszy gra i podkreslającego Wasz twórczy indywidualizm? Nawet jeśli finalnie cena użytych materiałów nie jest najniższa.

Jak wiele takich projektów (i jakie?) znajduje się w Waszych domach? Czy tworzycie je sami czy stawiacie na rodzinne wykonanie?

Po jaki typ projektów sięgacie najczęściej?
Meblowe przeróbki?
Niskobudżetowe remonty?
Tekstylia?
Szeroko pojete "kurzołapy"?

Co Was powstrzymuje przed samodzielnym wykonywaniem dodatków do domu?

Z góry dziękuję za odpowiedzi:)



Lampion DIY w stylu boho.

$
0
0
Stał u nas od dwóch lat.

Prosty, minimalistyczny lampion z Jysk - surowe drewno dawało mu gwarancję, że "kiedyś" stanie się bazą DIY z finalnym efektem WOW.

Myślałam o bejcowaniu, malowaniu, wzorach na szkle - pomysłów zawsze mam dużo.

Ostatecznie postawiłam na to, co lubię najbardziej - kolor.

Nie potrafię, czy raczej - nie chcę - trzymać się kurczowo jednego stylu, jednak ten kolonialny wszędzie w mniejszym lub większym stopniu się u nas pojawia. Druga stała to kolory, przez które tak bardzo ciągnie mnie na Wschód :) Na ile udało mi się połączyć te dwie inspiracje w jednym projekcie - to już musicie ocenić sami. Tymczasem - mam dla Was bajecznie prostą instrukcję - chętni?

Czego potrzebujemy?

drewniany lampion - stanowi bazę całego projektu. Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, byście wybrali inny model czy nawet kształt - prostopadłościany obkleja się najłatwiej, ale ograniczeniem jest jedynie Wasza wyobraźnia. A gdyby tak użyć stylizowanej latarenki? Hm....
Widoczne w tle paski to naklejki/kryształki/cekiny - na długich, niewidocznych paskach klejących - kupione na wyprzedaży w chińskim markecie.

Ponieważ lampion był bardzo jasny - nie pasował do naszych palisandrów i akacji. Pomyślałam oczywiście o bejcy, ale w takie upały jej zapach mocno mnie drażni, postawiłam więc na olej lniany. Podgrzałam go (ciepły lepiej wnika w drewno) i dodałam do niego kawałek "wypełniacza do rys na meblach" - w gruncie rzeczy to coś w rodzaju kredki świecowej, można więc zastąpić go brązową. W kontakcie z ciepłym olejem szybko się topi, później wystarczy całość dokładnie wymieszać.



Mieszamy aż do uzyskania całkowicie jednolitej konsystencji.

Takim naturalnym olejem barwiącym, za pomocą małego, płaskiego pędzelka, pokryłam wszystkie drewniane elementy lampionu - zarówno na zewnątrz, jak w środku.



Nadmiar oleju usuwamy miękką, niekłaczącą się ściereczką. Kiedy całość wyschnie - możemy przystąpić do wyklejania szybek kolorowymi kryształkami. 

Najłatwiej jest zaczą od zewnętrznych ścianek - choć najlepiej, byście wypracowali własny system.





Zabrakło mi nieco taśm z kryształkami, w środku każdej szybki postawiłam na większy wzór.

I... gotowe:)

Jest pieknie i kolorowo - o taki efekt mi chodziło :)


Tak, tak, prawdziwe czary i magia kolorów odbywają aię wieszyki :)

Jak podoba się Wam taki pokój??

Na upały - kącik przedeidział wier]]]]]]]]'''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''


Sprite & Haribo Ice-Lollies, czyli żelkowe lizaki lodowe.

$
0
0
Z pomysłami z Pinteresta jest tak, że zdecydowaną większością z nich możemy się podniecać jak przędziorki na calathei, ale z góry wiadomo, że nic z tego nie będzie.


Bo czasu brak.
Bo się nie chce.
Bo brak odpowiednich materiałów.
Bo "na pewno nie dam rady".
Bo w sumie to po co?

Znacie to?

Ja aż za dobrze, praktykuję wręcz zawodowo;)

Ale do rzeczy - Kornelia zażyczyła sobie "nowych lodów". 

"Bo wiesz, mamusiu, nie chcę takich śmietankowych, na czekoladę nie mam ochoty, ale mają być niezdrowe, bo to w końcu lody, a ja mam wakacje i już dość tego mrożonego mango" - nie pytajcie mnie o logikę tych wywodów, czasem lepiej brać wszystko na wiarę.

Słowo się rzekło, pinteresta odpaliło, na Sprite&Haribo Ice-Lollies trafiło. W pierwszym odruchu chciałam użyć lemoniady - nasza córka konsekwentnie unika wszystkiego, co ma bąbelki. Tu jednak mieliśmy je zmrozić, więc uznałam, że spróbujemy.

Czego potrzebujemy do żelkowych lizaków lodowych?

foremki do lodów - u mnie Chosight z Ikei
żelki Haribo - lub inne ulubione
Sprite - lub inny ulubiony napój;)

Mieszamy kolory żelków...


...i wkładamy je do foremek mniej więcej do połowy wysokości.


Tego lata Sprite ma o wiele mniej kalorii, więc grzech nie jest aż tak duży (nie, nie jest to post sponsorowany ;)


Ostrożnie wlewamy napój do foremek.



Zamykamy:


 Na koniec ostrożnie wkładamy całość do zamrażarki - na kilka godzin.

Potem zostaje już tylko chłodzić się żelkowymi lizakami lodowymi ;)

Jak widać - Kornelce posmakowały na tyle, że ani myślała dzielić się własnym - nawet z ukochaną ciocią - i vice versa;)

Moje, MOJE, tylko MOOOOJEEEE!!!! ;)

A jak Wy wykorzystujecie foremki do lodów?







Koleusy - uprawa w domu, na balkonie i w ogrodzie.

$
0
0
Pochodząc z rodziny, której dom zawsze pełen był roślin, niewiele spotykam takich, których kiedyś się u nas nie uprawiało. Och, przez lata oczywiście przewijały się najróżniejsze gatunki, mój Tato skutecznie wiele z nich uśmiercił - podlewając jak leci i bez umiaru, najczęściej wodą po gotowaniu jajek czy ziemniaków, ale przez to, a może "dzięki temu" - całkiem nieźle się na nich znam ;)

Jedną z roślin, które - przyniesione raz do domu - będą wydawać coraz to nowe potomstwo i wciąż jak feniks odradzać się z własnych popiołów, jest Coleus Blumei.

W Polsce najczęściej nazywany jest po prostu "koleusem" lub pokrzywką - ozdobną, brazylijską lub amerykańską. Z którąkolwiek nazwą byście się nie spotkali - wciąż chodzić będzie o tę samą roślinę.

W handlu znajdziecie liczne kultywary, czyli odmiany wyhodowane w celu uzyskania konkretnych cech - wielkości czy określonego wzoru i ubarwienia na liściach - od w całości jasnozielonych, przez różne odcienie różu, bordo czy fioletu, aż po tak ciemne, że niemal wpadające w czerń (np. Coleus Dark Star). Wzory na liściach maja ubarwienie w całym wachlarzu żółci, bywają też białe.

Nasza tegoroczna przygoda z koleusami zaczęła się od kilku maleńkich (około 1 mm) nasionek zasuszonych jakieś 2 czy 3 lata temu. Wzeszła mniej więcej połowa, dwie największe sadzonki trafiły na nasz balkon, reszta - do przyjaciół. 

KOLEUSY - POCHODZENIE I STANOWISKO.

Przypuszcza się, że kolebką tych roślin jest Jawa. W naturze występuje w tropikalnych rejonach Australii, Azji i na wyspach Pacyfiku. Ze względu na przepiękne, często wręcz neonowe, ubarwienie liści, jest uprawiany jako roślina ozdobna. 

Lubi bardzo jasne stanowiska, świetnie sprawdzi się w pełnym słońcu. Czym jaśniejsze stanowisko - tym piękniej i intensywniej wybarwione są liście. Niedobory światła powodują blaknięcie liści, aż do ich zżółknięcia i opadnięcia na najciemniejszych stanowiskach. Przy niedoborach światła może też dochodzić do karłowacenia liści.

Poniżej świetnie to widać - odszczpki pobrane z rośliny macierzystej stały w miejscu o mniejszym nasłonecznieniu, przez co szybko zaczęły tracić intensywne wybarwienie, a nowe liście nie osiągały już tak dużych rozmiarów.

U nas - rosną na wschodnim balkonie, gdzie do 13stej mają niemalże patelnię - uwielbiają to ;)

Nadają się zarówno do uprawy doniczkowej w domu, jak również na zewnątrz - w balkonowych czy tarasowych pojemnikach. Wsadzone do gruntu, same się wysiewają i często kiełkują na wiosnę.


KOLEUSY - PODLEWANIE I NAWOŻENIE


Koleusy lubią ziemię stale wilgotną, ale źle znoszą przelanie - szybko dochodzi wówczas do gnicia korzeni. Niedobór wody powoduje najpierw szybkie więdnięcie liści, a gdy utrzymuje się dłużej - ich więdnięcie i opadanie. 

Koleusy, zwłaszcza te rosnące w gruncie, nie wymagają częstego nawożenia. doniczkowe nawozimy nawozem na bazie biohumusu raz na dwa tygodnie.

Nadmiar nawozu może prowadzić do kruchości liści, co negatywnie odbija się zwłaszcza na odmianach o dużych liściach - czasem wystarczy bardziej intensywny deszcz, by pojawiły się dziury.

KOLEUSY - ROZMNAŻANIE

Koleusy możemy rozmnażać z nasion, najlepszy moment na wysiew to koniec lutego - początek marca. Nasiona kiełkują po około 10-14 dniach, mi za każdym razem wschodzi mniej więcej połowa. Rośliny z nasion nie powtarzają cech rośliny macierzystej, co oznacza, że mogą mieć zupełnie różne od niej wybarwienie.

Najskuteczniejszą metodą rozmnażania koleusów jest pobieranie i ukorzenianie sadzonek pędowych - w dowolnym czasie - uszczkniętą lub uciętą pod skosem ostrym nożem sadzonkę najlepiej ukorzeniać w wodzie i do ziemi wsadzać po tygodniu lub dwóch - korzenie będą już silne i mocno rozrośnięte. Można też ukorzeniać sadzonki od razu w wilgotnej ziemi, jednak trwa to dłużej. 


Poniżej widać wielkość korzeni po zaledwie 4 dniach od włożenia do wody - rosną bardzo szybko, zwłaszcza latem.

Częste uszczykiwanie pędów wierzchołkowych przyspiesza rozkrzewianie i pobudza roslinę do wzrostu, jest też świetnym sposobem na "odmłodzenie" starszych egzemplarzy. 

CIEKAWOSTKA

Uważa się, że spożycie koleusów - zarówno w formie liści, jak i naparu oraz palenie suszu - powoduje halucynacje, a w mniejszych ilościach ma działanie relaksacyjne. W ten sposób koleusy były wykorzystywane przez południowomeksykańskich Indian Mazatec. Jak dotąd nie opublikowane jeszcze wiarygodnych wyników badań na ten temat. 

Koleus jako drzewko.

Koleusy można prowadzić nie tylko w formie krzaczka, ale również jako drzewko. Wymaga to ciągłego uszczykiwania dolnych liści i pędów, pozostawiając tylko górne, aż do uformowania z nich korony i zdrewnienia pędu głównego.

Nie próbowałam tej metody, ale mam taki zamiar - na pewno podzielę się z Wami efektami (Judyta, jeszcze raz dziękuję za taką informację:)


Macie u siebie koleusy?

W doniczkach i ogrodach?

Koniecznie się pochwalcie!

Będę mi bardzo miło, jeśli prześlecie mi zdjęcia swoich okazów na przeplatanekolorami@gmail.com - stwórzmy wielką galerię tych piękności:)

Roślinnej dżungli historia sentymentalna.

$
0
0
Mam w zanadrzu kilka ciekawych DIY, ale dziś przychodzę do Was z nie mniej interesującą historią sporego kawałka mojej roślinnej dżungli, która dwa miesiące temu znacząco się powiększyła. 

Znacie mnie - ciężko mi przejść obojętnie obok czegokolwiek, co zielone, a odkąd nawet kij od szczotki wypuścił mi na wiosnę liście - postanowiłam nie walczyć dłużej z przeznaczeniem i w pełni zaakceptować własne zielone ręce;)

Pani Antonina była moją klientką - poznałam ją prawie 10 lat temu jako starszą panią o ciętym dowcipie i nienagannych manierach. Przez całe swoje długie życie kochała kwiaty, a jej trzypokojowe mieszkanie zawsze było ich pełne. 

Ona sama była typem prawdziwej damy w przedwojennym stylu - z inteligenckiej rodziny z tradycjami, szlachetna z urodzenia i serca, Sybiraczka, oczytana, ciekawa świata nawet wtedy, gdy trzy lata temu przestała chodzić. Choć z dużej rodziny, na swój sposób samotna - nigdy nie wyszła za mąż, nie miała  też dzieci.

Kiedy przestała chodzić, opiekę nad nią przejęła moja koleżanka - prawdziwy dobry duch wielu starszych i potrzebujących. Opiekę nad nią i kwiatami, do których - jak sama twierdzi - co prawda ręki nie ma, ale pod czujnym okiem pani Antoniny nie pozwoliła im zbytnio zmarnieć.

W czerwcu pani Antonina zmarła, a rodzina, w dużej części mieszkająca dość daleko, postanowiła względnie szybko wszystko „uporządkować”, poprosili więc także o pozbycie się kwiatów - inaczej miały wylądować na śmietniku.

Aga zna mnie doskonale, stąd od razu padło pytanie, czy nie chcę ich przygarnąć - oczywiście było właściwie retoryczne.

W ten sposób trafiło do mnie:

7 ficusów elastica w różnym stopniu wzrostu - w tym jeden o rozpiętości ponad dwóch metrów - zostały u mnie trzy egzemplarze
4 aloesy - zostawiłam sobie okaz niemal dwudziestoletni, na dniach czeka nas przesadzanie, bo korzenie dosłownie rozłupały gliniana doniczkę na pół
4 sansewierie - zadomowiła się u nas największa z około dziesięcioma odnogami w doniczce.
2 begonie koralowe - jedna powędrowała dalej, ta, która została, straciła wszystkie liście, obecnie wypuściła 4 nowe - jest nadzieja ;)
1 begonia nn - mocno chorowała, wyłysiała,  ale powoli dochodzi do siebie i wygląda, że to także coralina
1 zielistka - żyje, nieco się zagęściła, niesmiało czekam, aż wypuści pędy z nowymi sadzonkami
1 pilea glaucophylla - szaleje
2 monstery - jedna była największą odszczepką, jaką kiedykolwiek widziałam - wsadzona do wody wypuściła w dwa miesiące około 50 korzonków;)
1 trochę już zdziczała tradescantia purpurowa lub reo meksykańskie - ciężko chwilowo stwierdzić
1 filodendron pnący
1 liść - obstawiam anturium, ale mogę się mylić - RIP :(
kilka koleusów
kilka fiołków afrykańskich - oddane
Lekko zdechły skrzydłokwiat - wygląda na przesuszony - i to wygląda tak od dwóch miesięcy - pomimo prawidłowego podlewania, nowego podłoża i ogromu miłości.

Pierwszym krokiem dla każdej nowej rosliny jest zawsze przegląd - jeszcze przed przyniesieniem do domu. Później profilaktyczna kąpiel - nawet u gatunków, które z zasady tego nie lubią (tu : aloes, begonia, sansewieria). Po tej torturze daję im czas na aklimatyzację - od kilku dni do kilku tygodni. Na koniec przesadzam w nowe doniczki i podłoże.

Poniżej - pierwsza partia moich przygarnietych sierotek:







Ponieważ całość to mniej więcej 1/4 mojego roślinnego dobytku - powoli nachodzi mnie myśl, że może już wystarczy? Oczywiście zduszam ją w sobie szybko, ale badylki tak szaleją, że wypełniły już niemal każdą wolną przestrzeń dolnego piętra - stąd i tyle DIY mam Wam do pokazania - ich rozrost zmusił mnie do pobudzenia kreatywności ;)

Dawno temu zakochałam sięw krzesłach/fotelach peacock chair - kiedy w końcu przekształcimy naszą mansardę w oranżerię - stanie w niej pełnowymiarowy model. Póki co ciesze się wersjami mini, czyli kwietnikami:)

Od dwóch tygodni baaaardzo powoli przygotowujemy się do rozpoczęcia remontu kuchni - pierwsze przeszkody juz za nami, ale o tym innym razem;) Ponieważ musiałam wynieść z niej wszystkie kwiaty - w salonie robi sie coraz gęściej i gęściej ;)



Właściwie, to juz nawet podłogę zaczęłam wykorzystywać;)

Dla tych, którzy słyszeli o mojej nierównej walce o życie paproci w naszym M - minęło ponad pół roku od ostatniego zabójstwa, więc to już oficjalne - już wiem, jak się z nimi obchodzić ;)

A jakie rosliny Wy lubicie najbardziej?

I o jakich chcielibyście przeczytać w moim cyklu "Domowa uprawa roślin"?

Ogród wertykalny w miniaturze - mini ogródek DIY dla każdego.

$
0
0
Gdyby jakiś odważny filozof (lub specjalista cięższego kalibru) zdecydował się badać kręte korytarze mojej - na potrzebę chwili przyjmijmy, że tylko wnętrzarskiej - duszy, szybko odkryłby odwieczny dualizm - z jednej strony coś każe mi wciąż fantazjować o sterylnie minimalistycznych wnętrzach w psychiatrycznej bieli, a z drugiej - ciemna strona mocy trzyma mnie w ryzach i skłania do wybierania drewna au naturel i uzupełniania go zielenią.

W swoich wyborach - przynajmniej tych wnętrzarskich - jestem zaskakująco konsekwentna. Drewno rządzi! Dlaczego? Bo tak.

Może być potraktowane woskiem lub olejem, w ostateczności bejcą czy lakierem, ale do malowania go skłania mnie wyłącznie ostateczność - jak ślady po kilku koloniach kołatków i spuszczeli pod siedmioma warstwami olejnicy i trzema podkładu, na które nie ma mocnych (lub wystarczająco wytrwałych).

Wraz z Szanownym Małżonkiem jesteśmy wierni akacji i palisandrowi - to trochę jak obsesja. Z kolei inne gatunki drewna najczęściej kończą pod płaszczykiem z bejcy Vidaron - złoty dąb nie ma sobie równych. Czy są ciekawsze kolory? Zdecydowanie nie ;)

Wyjątek stanowi rozrastająca się kolekcja drewnianych figurek zwierząt - tu jedyne, co robimy, to czyszczenie naszą magiczną mieszanką oleju i balsamico - potrafi dodać uroku nawet takiej perełce jak byk z hebanu.

Jednak nie o obsesjach mieliście dziś przeczytać - a przynajmniej nie tylko ;) Nic tak pięknie nie uzupełnia drewna, jak zieleń roślin, a te mnożą się u nas jak oszalałe. Właściwie już mało kto przychodzi do mnie wyłącznie z bukietem - bez względu na okazję - dominują doniczki :D

Tym razem dostałam małą kolonię rojników. Część oczywiście zostanie na zewnątrz, jednak postanowiłam stworzyć sobie miniaturowy wertykalny ogródeczek z ich zastosowaniem.

Łacińska nazwa rojników to Sempervivum, czyli"wiecznie żywe". Dlaczego? Te należące do rodziny gruboszowatych - podobnie jak sukulenty - rośliny mają niewielkie wymagania glebowe, idealne są dla nich jasne, a nawet mocno nasłonecznione stanowiska, a co więcej - świetnie znoszą nawet długie okresy suszy. Są też mrozoodporne. Jedyne, co może im zaszkodzić, to nadmiar wody i składników odżywczych (czyli - nie nawozimy!). Ze względu na kształt rozety i zdolność do zasiedlania nawet najmniejszych szczelin między kamieniami - są często nazywane skalnymi różami.

Co wymyśliłam?

Nic innego, jak nowe wcielenie MINI SZAFECZKI DIY ZE STAREJ SZUFLADY - zdążyła mi się nieco opatrzyć, a po liftingu z przytupem mogła powrócić na salony :)

Odsyłam Was do szczegółowej instrukcji wykonania takiej szafeczki - to oczywiście proste i poradzicie sobie z tym w kilka minut. Podobnie jak z wcieleniem się w ogrodnika i stworzeniem wertykalnej ściany w miniaturze ;)

Czego potrzebujemy?

płaska mini szafeczka / szuflada / skrzynka
pistolet z klejem na gorąco lub taker ze zszywkami
kawałek siatki hodowlanej
worek/gruba folia
rojniki
nożyczki / cążki do cięcia drutu
podłoże kwiatowe do sukulentów (lub ziemia uniwersalna wymieszana 1:1 z piaskiem)
garść kawałków preparowanego chrobotka

Skrzynkę oczyszczamy z kurzu i brudu. 

Klejem na gorąco przyklejamy dookoła ścianek pasek folii - około 2 cm poniżej krawędzi skrzynki - świetnie sprawdza się tu nierozłożony worek na śmieci




Na wierzch przyklejamy dodatkowy prostokąt z grubej folii. Możemy to wszystko zrobić takerem, ale mój akurat zaginął w akcji.


 Skrzyneczkę wypełniamy podłożem do sukulentów i spryskujemy wodą.


Wzdłuż brzegów układamy chrobotka.


Docinamy pasujący kawałek siatki hodowlanej i mocujemy go takerem (lub ewentualni klejem na gorąco)

Mniejsze sztuki wsadzamy pomiędzy oczka siatki, przy większych - konieczne jest nacięcie siatki. Dla ładnego "upchnięcia" korzonków - pomagałam sobie przy pracy szydełkiem.


Gdy efekt uznajemy za zadowalający - nasza praca jest skończona:)

Teraz pozostaje tylko znaleźć słoneczne stanowisko dla naszego mini ogródeczka i trzymać kciuki, by - mimo ciepła w domu - jakoś przetrzymały jesień i zimę. 


Jak ocenicie efekt końcowy?

Macie podobne roślinne ciekawostki u siebie?

Makramowy liść monstery / Macrame monstera leaf.

$
0
0
Monstera to jedna z moich ulubionych roślin, a kształt jej liścia to bardzo bliski mi motyw - zainspirował mnie m. in. do stworzenia patery w kształcie liścia.

Tym razem postanowiłam podejść do niego w zupełnie inny sposób - makramowy. Ćwiczę przed wyplataniem celtyckiego drzewa życia - zrobiłam palcom dłuższą przerwę, więc to świetna wprawka.

Myślałam o dekoracji z makramowych piórek, ale odkąd instagram się od nich zaroił - uznałam, że potrzebuje czegoś oryginalnego;)
Efekt musicie ocenić sami - ja jestem zadowolona ;)

Monsterowy liść zaplata się identycznie jak piórko - różnica tkwi w długości sznurków i ostatecznym kształcie.

Ale koniec gadania, pora wziąć się do pracy;)

Czego potrzebujemy?

Użyłam bawełnianego sznurka do makramy XXL o grubości 5 mm w kolorze szałwiowym. To piękna, choć nieco nieoczywista zieleń. Sam sznurek jest miękki i delikatny, przyjemnie się z nim pracuje. Przy tej wielkości gotowego liścia - około 22 cm długości - grubość jest odpowiednia,  przy docelowej długości mniejszej niż 15 cm - sugeruję wybór sznurka o grubości 3 mm.

Ponadto potrzebujemy:

* ostrych nożyczek

* podkładki z klipsem, samego klipsa lub taśmy klejącej - do unieruchomienia naszej robótki podczas zaplatania

* mocnego kleju w sprayu - użyłam Tesa Klej w sprayu bardzo mocny , lepiej sprawdzi się Tesa Klej w sprayu uniwersalny - drobniej się rozpyla i tworzy mgiełkę, całkowicie niewidoczną po zaschnięciu

* szydełka, patyczka, w ostateczności palca - do wymodelowania liścia

Zaczynamy :)

Odcinamy pierwszy kawałek sznurka - o długości około 50-55 cm - i składamy go na pół.

Formujemy zawieszkę, czyli ogonek naszego przyszłego liścia i spinamy go klipsem jak na zdjęciu.

Przygotowujemy kawałki sznurka o długości około 20-30 cm - potrzebujemy około 30-40 takich kawałków. Ja potrzebowałam ich 32.

Pierwszy z kawałków składamy na pół i przekładamy pod głównym sznurkiem - on jest osią całej makramy.

Drugi złożony kawałek kładziemy po przeciwnej stronie - nad naszą "osią":

Końcówki dolnej pętli przeplatamy przez pętlę znajdującą się na górze (po lewej stronie):

...a końcówki górnej - przez dolną pętlę (po prawej stronie):
Po zaciśnięciu obu pętli - powstanie pierwszy węzeł.

Drugi węzeł wykonujemy odwrotnie - pętlę po prawej przekładamy pod osią, pętlę po lewej - nad osią:


Dalej postępujemy analogicznie:

Każdy z węzłów przesuwamy w górę - muszą mocno do siebie przylegać.


(Tu akurat jest 15 węzłów, choć w liściu ze zdjęć doliczycie się 16 - po prostu fotografowałam kilka liści w czasie pracy i potem część zdjęć przypadkiem usunęłam;) Nie przeszkadza to jednak w odbiorze instrukcji.)

Kiedy osiągniemy odpowiednią długość głównej osi liścia - rozczesujemy sznurki. Najlepszy będzie grzebień, ale u nas nikt go nie używa, a szczotka tez daje radę ;)

Rozczesujemy, aż wszystkie sznurki się "rozplotą" (a sznurek o grubości 5 mm składa się aż z 112 wątków, czyli pojedynczych niteczek).

Ostrymi nożyczkami nadajemy naszej makramie kształt liścia:

Wstępnie formujemy dziury w liściach i całość spryskujemy klejem, po czym odkładamy do zaschnięcia.

Po wyschnięciu kleju odwracamy liść na druga stronę, w razie potrzeby możemy go jeszcze raz delikatnie wyczesać. Szydełkiem/patyczkiem nadajemy całości odpowiedni kształt (słynne dziury w liściach;)

Strzyżemy naszą monsterkę:

W płaszczyźnie liścia robimy otwory - jeśli użyliśmy dobrego kleju, wystarczy dobrze ścisnąć brzegi i utrzymają kształt.

Na koniec przycinamy wystające nitki:

I już ;)

Makramowy liść monsterowy gotowy - u mnie świetnie komponuje się z dużym koszem z trawy, w którym na co dzień mieszkają tradescantia i zielistka.


Jak ocenicie całość?

Jesienny wianek z jabłek.

$
0
0
Jesienne wianki jak żadne inne pobudzają wyobraźnię, a już samo planowanie, jak powinny wyglądać- szalenie podkręca kreatywność.

Wianek z jabłek to jedna z pięknych wiejskich tradycji - drobne sztuki, przeważnie tak zwane "spady" nawleka się na drut bądź sznurek (czyli "niza";) i wiesza w widocznym miejscu - na płocie, drzwiach, ścianie. Chłodne jesienne dni nie pozwalają im spleśnieć, a gdy jest dość sucho - pięknie się zasuszają. Z wianków suszonych na piecu ściąga się później jabłuszka na kompot.
Mam sporo szczęścia - korzenie mojej rodziny oplatają Polskę, w tym także jej przedwojenne obszary, stąd dużo u nas zwyczajów i tradycji. Nie jestem im ślepo wierna, traktuje czasem wybiórczo, ale niektóre są mi bardzo bliskie:)

Kiedy zawędrowałam dziś do starego, jeszcze poniemieckiego sadu, w nozdrza uderzył mnie słodki zapach jabłek. Objedzona jak mały prosiaczek, postanowiłam pozbierać też trochę maleńkich spadów - oczywiście z przeznaczeniem na wianek :)
Miał być kolorowy niczym najpiękniejsza odsłona jesieni - trochę na przekór szarzyźnie ostatnich dni. I chyba mi się udało;)

Pierwsze i najważniejsze, czego potrzebujemy, to oczywiście jabłka - z małymi łatwiej się pracuje, idealnie też, by miały w miarę zbliżoną wielkość.

Oprócz tego potrzebny nam metalowy wieszak (najlepsze są takie, na których odbieramy ubrania z pralni, ale sprawdzi się też dość gruby i sztywny drut, kombinerki, gałązki winobluszczu i/lub chmielu, ewentualnie szydełko do robienia dziurek w jabłkach.

Zaczynamy od wyprostowania zagięć w dolnych rogach wieszaka - niezbędne będą kombinerki.

Potem nadajemy wieszakowi kształt rombu...

...by ostatecznie osiągnąć kształt okręgu.

Teraz trudna część - musimy "rozkręcić" miejsce łączenia końcówek wieszaka, uważając przy tym, by nie odciąć kawałka drutu.

Końcówkę nie będącą uchwytem do zawieszenia, musimy maksymalnie wyprostować - nie może przypominać korkociągu czy choćby świderka.

Wbijamy drut w środek jabłka (zaczęłam od dołu, ale ostatecznie stwierdzam, że łatwiej wbijać się od strony ogonka), a samo "nawleczone" (nanizane czyli ;) jabłko przesuwamy po drucie aż pod uchwyt.




Czynność powtarzamy aż do momentu, w którym na nasz drut nie zmieści się już ani jedno jabłko - ja potrzebowałam dokładnie 21 sztuk.


Na koniec, oczywiście pomagając sobie kombinerkami, łączymy oba końce drutu i skręcamy je ze sobą. Pozostaje nam tylko udekorować nasz wianek gałązkami winobluszczu czy chmielu.

Łączenie drutu ukryłam dodatkowo pod owocami dzikiej róży na krótkich gałązkach.

Całość prezentuje się radośnie, oryginalnie i naturalnie:) Po prostu - wianek pełen jesiennych darów natury, idealny dla mnie, bo przeplatany kolorami ;)

O czym musimy pamiętać? Przede wszystkim o tym, że to dekoracja głównie na zewnątrz - nie trzeba wiele, by domu do jabłek zaczęły się zlatywać muszki owocówki, a szyszki chmielu zaczęły się sypać. Na dworze wszystkie te procesy będą zachodzić wolniej. Niemniej - i we wnętrezu może to byc świetny pomysł na dekorację przyjęcia w jesiennych klimatach.


I coś mi podpowiada, że idealnie sprawdziłby się też w roli dekoracji jesiennego wesela - bardzo romantycznie, zdecydowanie naturalnie, troche boho... ;)



Warsaw Home & BlogTour2018.

$
0
0
Za mną szalenie intensywny październik - tak bardzo, że mam ochotę spakować go w pudełko, wysłać na Alaskę i zapomnieć ;) O prywacie będzie innym razem, dziś relacja z fantastycznego wydarzenia, które zdołało mi nieco osłodzić ten trudny miesiąc.

Mowa oczywiście o trzeciej edycji targów Warsaw Home i BlogTour2018, czyli inicjatywie skierowanej do twórców internetowych, którzy dzielą się z odbiorcami informacjami o trendach i nowinkach ze świata designu i aranżacji wnętrz. 4 października - aż ciężko mi uwierzyć, że minął już miesiąc! - miałam zaszczyt i przyjemność - razem z grupą wybranych blogerek wnętrzarskich - odwiedzić wystawy dziesięciu wyjątkowych marek, które z okazji targów przygotowały dla nas nie tylko ciekawe prezentacje, ale i miłe niespodzianki.

Jako oficjalna Ambasadorka targów miałam okazję zapoznać się z szeroką ofertą  producentów i dystrybutorów z branży meblowej, dekoracyjnej, wykończeniowej oraz dodatków i przekonać się, jak bardzo poszczególne marki stawiają na dobry design, jakość i człowieka. Powierzchnia do zwiedzania zajęła ponad 120 tysięcy metrów kwadratowych - przemierzyłam tylko część z nich, a mam wrażenie, że mam się czym z Wami dzielić przez najbliższe pół roku ;) Wszystko oczywiście dzięki króliczkowi duracella w blogosferze wnętrzarskiej, czyli niesamowitej Uli z Interiors design blog - Ula, jeszcze raz dziękuję za zaproszenie :)

8 stoisk, 10 marek i tylko kilka godzin - to był niesamowicie intensywny dzień i przyznam, iż rzeczą krzywdzącą byłoby ograniczyć się do telegraficznego skrótu - dzisiejszy potraktujcie więc jedynie jako zapowiedź serii postów na temat marek, które zrobiły na mnie szczególne wrażenie.

BALMA & NOTI
Balma jest liderem w branży mebli biurowych , natomiast Noti to marka, której znakiem rozpoznawczym są ponadczasowe formy, funkcjonalność i doskonały design. W aranżacji stoiska zwracała uwagę ciemna kolorystyka, przepiękne lampy i to, co dla mnie we wnętrzach najważniejsze - wspaniałe okazy flory;)








ROSENTHAL MEETS VERSACE
Warsaw Home okazało się okazją do świętowania 25 rocznicy współpracy pomiędzy manufakturą porcelany Rosenthal i domem mody Versace. To, co miało być krótką współpracą przy limitowanej serii porcelanowych figurek, trwa już ćwierć wieku i wciąż zachwyca - przepięknymi formami, nasyconymi kolorami, dużą ilością złoceń i nieśmiertelną głową mitycznej Meduzy.

HOMEBOOK
Internetowa platforma, na której znajdziemy nie tylko świetne projekty domów i mieszkań,  porady aranżacyjne, ale  i setki przepięknych mebli czy dodatków - świętuje właśnie piąte urodziny, nie mogło więc obejść się bez szampana i słodkości. Jednocześnie na targach premierę miała tegoroczna odsłona albumu Homebook z najpiękniejszymi polskimi wnętrzami - naprawdę robią wrażenie. 



FARGOTEX
Grupa Fargotex zaprezentowała nową kolekcję dywanów - Stone Collection powstała we współpracy z Maciejem Zieniem, którego główną inspiracją był naturalny kamień. Elementem kolekcji są także dywany z bliskim projektantowi motywem skarabeusza, który niczym totem często pojawia się w jego twórczości. Niejako przy okazji odkryłam, że "wielcy", to też ludzie;) - Maciej Zień był bowiem gospodarzem spotkania dla blogerów na stoisku Fargotex - urzekł mnie pasją i swoistą przystępnością.
Wracając jednak do dywanów - kolekcja Stone wykonana została w technologii łatwego czyszczenia Magic Home - nawet trudne plamy znikają jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.





ALMI DECOR
Kiedy kilka lat temu zamknięto gorzowski salon Almi Decor - podobnie zresztą jak pozostałe sklepy stacjonarne marki w całej Polsce - czułam ogromne rozczarowanie - od lat zachwycałam się stylem kolonialnym - czymś zupełnie odmiennym, co mogliśmy wówczas spotkać w przeważającej większości sklepów i właśnie wtedy zaczynał się ten etap w moim życiu, gdy w końcu było mnie stać na zakupy i urządzanie własnego domu. 
Dziś marka Almi Decor wraca - odmieniona, ale wciąż zachwycająca. Kształt stoiska na targach i aranżacja powstającego właśnie na Placu Trzech Krzyży w Warszawie showroomu to zasługa Doroty Koziary - całość jest spójna, zwraca uwagę wysmakowaną elegancją i dbałością o detale. Mi samej nieco brakuje silniejszych kolonialnych akcentów, które były tym wyróżnikiem, który najsilniej do mnie przemawiał, czekam więc i obserwuję, czym Almi Decor zaskoczy nas w najbliższych latach.




BARLINEK
Prosto z bliskiej mojemu sercu Puszczy Barlineckiej pochodzą, ale bynajmniej nie zagrzebany w leśnej głuszy Barlinek przybył na Warsaw Home z solidnie odrobiona lekcją o najnowszych trendach. Przepiękne wybarwienie desek, delikatna satynowa powierzchnia, zróżnicowana szerokość i długość, wreszcie nowość - klasyczna jodełka, która natychmiast zmusza do zastanowienia się, czy aby nie muszę w najbliższym czasie wymieniać podłóg w całym domu ;)




MURASPEC
Tapety to element dekoracji wnętrz, który przeszedł w ostatnich latach ogromną metamorfozę, tym samym stwarzając nieograniczone możliwości aranżacyjne. Nowe technologie pozwalają na ich stosowanie nawet w pomieszczeniach tak wymagających i "trudnych" jak kuchnia czy łazienka. Muraspec udowadnia, że nie ma rzeczy niemożliwych i wzorów, z których nie da się zrobić tapety - i zamierzam ten fakt wykorzystać w przyszłości ;)

TUBĄDZIN
Na wystawie Tubądzina prym wiodły kolekcje wielkoformatowych płyt(ek) związanego z marką od 10 lat Macieja Zienia - nowa kolekcja także inspirowana jest naturą, a płytki odtwarzają strukturę marmuru - oraz Doroty Koziary, która zachwyciła pastelowymi propozycjami. I tak jak nie darzę szarości bałwochwalczą miłością, tak znalazłam swój łazienkowy ideał - najpewniej urzekł mnie dodatek złota.

FRANKE
Wspaniałe rozwiązania w postaci filtru wody zintegrowanego z baterią czy multifunkcyjny zlewozmywak z funkcją ociekacza, drewnianymi deskami i blokiem na noże, proste, lecz zwracające uwagę formy, designerskie baterie i zupełnie nowy wymiar okapów - wszystko to zapadło mi w pamięć - nawet jeśli chwilowo jakakolwiek myśl o czymkolwiek związanym z kuchnią budzi we mnie agresora - po sześciu tygodniach remontu DIY mam do tego prawo;)












Jesienny wianek - zrób sam z tego, co znajdziesz na spacerze.

$
0
0
Tegoroczna jesień postanowiła dorównać latu i wspaniale nas rozpieszcza. Uwierzycie, że w południe wciąż zdarza mi się biegać w krótkim rękawku, a 20 stopni na termometrze już mnie nie dziwi? I to w listopadzie!!!

U nas - odnotowujemy lekkie zmęczenie materiału - remont kuchni zaczęliśmy pod koniec września, ale robimy wszystko samodzielnie, a inne obowiązki nie pozwalają mu się poświęcić bez reszty.

Najgorsze za nami, zostało klejenie listew, malowanie i montaż mebli, niemniej wciąż funkcjonujemy w lekkim chaosie spowodowanym wyłączeniem z korzystania tego najważniejszego z domowych pomieszczeń.

Nie nazwałabym tego bałaganem, jednak gdy gotujesz w salonie, pies zmuszony jest jeść w łazience, a tamtejsza umywalka robi za zmywarkę - poczucie, że nic nie jest na swoim miejscu zaczyna się uaktywniać ;)

Nie tracę jednak optymizmu, który znacząco wzrasta chociażby w chwilach, gdy Marcin przynosi mi ze spaceru garść gałęzi i innych skarbów i wręcza mi z tekstem "Pomyślałem, że zrobisz z tego coś ładnego". Tak, moi drodzy! Mój mąż stał się estetą ;)

Żeby go nie rozczarować - uwiłam jesienny wianek. Prosty, ale dzięki temu tym bardziej urokliwy:)


JESIENNE DEKORACJE - Z CZEGO NAJLEPIEJ JE ZROBIĆ?

Tworząc dekoracje do naszego domu, stawiam przede wszystkim na naturalne materiały - gałęzie czy owoce z ogrodu, patyki znalezione na plaży, szyszki zebrane podczas leśnych spacerów. Do moich ulubionych pomysłów należy wianek z jabłekdyniowe mini lampiony i dekoracje na bazie mchu.




JESIENNY WIANEK - POTRZEBNE MATERIAŁY:

gałęzie winobluszczu lub winorośli
gałązki tui i trzmieliny
szyszki
owoce dzikiej róży
kilka "różyczek" rojnika
pistolet z klejem na gorąco
Wybór materiałów nie jest przypadkowy - wszystkie po kilku dniach zaczną co prawda lekko podsychać, ale nie opadną i nie stracą kolorów.

JESIENNY WIANEK - INSTRUKCJA KROK PO KROKU.

Na początku tworzymy bazę wianka, czyli podkład uwity z gałązek - wybierajmy te jak najdłuższe, ale jeszcze nie zdrewniałe. Ja użyłam trzech pędów winobluszczu po około 3 metry każdy. Składamy je razem z najgrubszej strony, zostawiamy około 30 - 40 cm i zwijamy w rękach w kształt okręgu:

Pozostawioną krótką końcówkę owijamy wokół tak powstałego okręgu, końcówki chowamy pomiędzy gałązkami:

Luźne długie końcówki ostrożnie - by ich nie połamać - dość ciasno owijamy wokół powstałej bazy:


Kontynuujemy, na sam koniec chowając końcówki między splecione gałązki naszego wianka.

Tak prezentuje się gotowa baza - najprostszy wianek z gałązek, który sam także może być dekoracją, np. w minimalistycznym wnętrzu.

Teraz czas ją ozdobić:

Tworząc naturalne dekoracje, staram się używać jak najmniej kleju. Zielone gałązki tui wplata zatem w szczeliny między gałązkami winobluszczu:


Podobnie robię z gałązkami trzmieliny...

...i dzikiej róży:

 Szyszki i rojniki przyklejam korzystając z kleju na gorąco:



I gotowe - wykonanie nie powinno Wam zająć więcej niż 15 minut:)

Lubicie takie naturalne, własnoręcznie wykonane dekoracje?



Świeczniki (nie tylko adwentowy) z sukulentami.

$
0
0
Macie mnie - rośliny, które widzicie, to właściwie nie sukulenty, tylko rojniki, ale że jedne i drugie należą do gruboszowatych , a "sukulenty" są zwykle pierwszą nazwą, jaka przychodzi na ich widok do głowy - pozwoliłam sobie na to małe uproszczenie w tytule.

Obdarowana jakiś czas temu pokaźnym zapasem rojników, stworzyłam z nich kilka ciekawych kompozycji. Pierwsza - wertykalny mini ogródek - spodobała mi się tak bardzo, że rojniki zaczęły śnić mi się po nocach - a stąd już krótka droga do realizacji kolejnych pomysłów.

Jednym z nich jest świecznik - w założeniu zrobiłam go jako próbę przed stworzeniem świecznika adwentowego, ale trzyma się tak dobrze, że powtórka raczej nie będzie konieczna. Albo... Stworzę coś zupełnie nowego ;)

ROJNIKI - czy możliwe jest ich zimowanie w domu?

Możliwe, ale nie ukrywam - nie zawsze jest to łatwe. W naturze zima jest okresem "odpoczynku" dla rojników i rozchodników, główna rozeta maluchy wypuści dopiero na wiosnę. W domu wrogiem nr 1 jest zbyt wysoka temperatura i niedobory słońca. Jeśli więc chcemy cieszyć oczy naszymi kompozycjami - musimy znaleźć dla nich możliwe najchłodniejsze, a przy tym jasne miejsce. Jeśli chodzi o podlewanie - najczęściej wystarczy regularne zraszanie.


ŚWIECZNIK Z ROJNIKAMI - czego potrzebujemy?


* naczynie/doniczka - u mnie podłużna miedziana baza pod świecznik adwentowy

* podłoże do sukulentów 

* rojniki i/lub rozchodniki

* podstawki pod świece z długim szpikulcem

* świeczki - u mnie póki co tealighty

* łyżka

* długa pęseta - pomaga wsadzać rośliny do ziemi zwłaszcza przy końcu pracy, gdy w doniczce robi się już ciasno



JAK WYKONAĆ ADWENTOWY ŚWIECZNIK Z SUKULENTAMI?

Do naczynia, w którym będziemy tworzyć naszą kompozycję, wsypujemy podłoże do sukulentów - do około 4/5 wysokości.

Delikatnie ugniatamy ziemię łyżką. I tu uwaga - jeśli to Wasze pierwsze eksperymenty z przesadzaniem roślin, możecie być zdziwieni białymi, kremowymi lub żółtymi kuleczkami, jakie zobaczycie w worku z podłożem. Bez obaw, to tylko nawóz, który będzie zasilał nasze roślinki w następnych miesiącach.

Następny etap, to projekt lub choćby plan, jak chcemy, by nas świecznik wyglądał. Mi zależało na zachowaniu pewnej symetrii, zatem w centralnym punkcie umieściłam największego z rojników.

Następny etap to określenie, w którym miejscu zamierzamy umieścić świece - podstawki wbijamy w ziemię...

...a wokół nich wsadzamy - w razie potrzeby pomagając sobie pęsetą (lub np. patyczkiem) mniejsze rojniki.

Resztę przestrzeni także wypełniamy roślinami, w razie potrzeby możemy dodać więcej podstawek pod świece.

Staramy się każdą wolna przestrzeń wypełnić drobnymi rojnikami - znacząco wpłynie to na estetykę.


I gotowe!

Tak wykonany świecznik sprawdzi się świetnie jako ozdoba zewnętrznego parapetu czy tarasu, w czasie przyjęcia spokojnie możemy przenieść go do domu. 

Rojniki nie wymagają częstego podlewania, wystarczy im intensywne zraszanie raz w tygodniu.


Jak podoba się Wam taki pomysł?

Macie doswiadczenia z podobnymi kompozycjami?

Sama drobne rojniki oderwane przypadkiem przy przesadzaniu i bez korzonków - wykorzystałam chociazby przy tworzeniu jesiennego wianka.














Świąteczna kokedama z gwiazdą betlejemską.

$
0
0
Można narzekać, że na świąteczne przygotowania jeszcze za wcześnie, ale to, że święta coraz bliżej to niezaprzeczalny fakt. Nie każdy może sobie pozwolić na tydzień wolnego przed Wigilią i przeznaczenie go na okołoświąteczne działania, warto więc wcześniej je zaplanować i rozłożyć w czasie. 

By nieco Wam w tym pomóc, przygotowałam sporo świątecznych inspiracji, które pomogą zadbać o wyjątkową oprawę Bożego Narodzenia.

Jako pierwszą przedstawiam świąteczną kokedamę z poinsecją, czyli gwiazdą betlejemską w roli głównej.

CO TO JEST KOKEDAMA?

Kokedama to kula, złożona z torfu, gliny i podłoża kwiatowego, otoczona mchem i (najczęściej) obwiązana sznurkiem, w której sadzimy rośliny - zastępując nią doniczkę. Może stać na podstawce bądź zostać zawieszona w dowolnym miejscu (z uwzględnieniem indywidualnych potrzeb - głównie  co do stanowiska - rośliny, jaka rośnie wewnątrz niej).

CZY POINSECJA NADAJE SIĘ DO KOKEDAMY?

Tak, ponieważ pochodzi ze stref wilgotnego klimatu, a forma kokedamy pozwala na utrzymanie stałej wilgotności podłoża wewnątrz.


JAK ZROBIĆ WŁASNĄ KOKEDAMĘ?

Szczegółowo wyjaśniłam to w artykule KOKEDAMA DIY (klik). Lista potrzebnych składników pozostaje aktualna także w przypadku poinsecji, jednak z małym zastrzeżeniem - jeśli użyjecie mieszanki uniwersalnej ziemi kwiatowej (3 części) i piasku (1 część) - Wasza gwiazda powinna sobie w niej świetnie poradzić.

W przypadku przygotowania podłoża w postaci tradycyjnej mieszanki - odsyłam Was do instrukcji krok-po-kroku. Jeśli zdecydujecie się skorzystać z bardziej dostępnych możliwości, zaczynamy od wsypania podłoża kwiatowego i piasku do miski. Mieszamy je ze sobą, po czym dolewamy przegotowaną odstaną wodę - tyle, by powstała nam masa o konsystencji gęstego błota.

Następnie przygotowujemy kawałek folii lub np. foliowy woreczek/reklamówkę:

Na środku kładziemy 4-5 łyżek podłoża kwiatowego:

Poinsecję delikatnie - by nie uszkodzić korzeni - wyjmujemy z doniczki:

Umieszczamy na środku podłoża:

Pomagając sobie folią - formujemy całość w kształt kuli:

Delikatnie zdejmujemy folię:

Na czystym kawałku folii/reklamówce rozkładamy mech korzeniami do góry - pamiętajmy, że nie możemy wyrywać go w lesie (za niszczenie runa leśnego grozi mandat), a najlepszym sposobem jego pozyskania jest zakup w hurtowni florystycznej.

Poinsecję w kuli z podłoża kwiatowego ustawiamy na środku mchu:

I znów pomagając sobie kawałkiem folii - formujemy mech w kształt kuli:

Delikatnie wyjmujemy kulę z folii:

Na koniec całość owijamy sznurkiem:



Całość możemy potraktować jako stojącą dekorację lub powiesić wykorzystując elementy makramy. Jaka wersja podoba Wam się bardziej? U mnie wygrywa stojąca;)


Kolejnym pomysłem jest schlumbergera w kokedamie, ale o niej opowiem Wam następnym razem ;)

TADAM! Zerowaste, magia i konkurs ;)

$
0
0
Wśród moich mrocznych sekretów jednym z największych jest niechęć do wyrzucania czegokolwiek bez próby naprawy bądź upcyklingu, nieco mniejszym - skłonność do przywiązywania się do przedmiotów. Nie jest to bynajmniej uleganie trendom, choć z takim podejściem świetnie wpisuję się w ideę zerowaste - po prostu tak zostałam wychowana i to na długo wcześniej, zanim świat poznał i pokochał Beę Johnson.

A propos wychowania - zarówno rodzice, jak i Dziadkowie wpoili mi umiejętność dokonywania mądrych wyborów, także tych podejmowanych z pozycji konsumenta - dlatego kupuję drewniane meble - także z drugiej ręki, sprzęty sprawdzonych marek, odzież z naturalnych materiałów, skórzane buty (latem robiąc wyjątek dla płóciennych lub lnianych espadryli bądź sandałów), szklane opakowania czy szyję wielorazowe torby na zakupy - przykłady można mnożyć. Stawiając na wysokiej jakości produkty, nie tylko wiem, że nie zużyją się po miesiącu czy dwóch, a nawet jeśli doznają jakiegoś uszczerbku - będę mogła je naprawić za ułamek tego, co musiałabym wydać na nową rzecz, ale także mogę się cieszyć świetnym produktem - o pięknym, ponadczasowym designie, świetnie wykonanym z najlepszej jakości materiałów  i pozwalającym na maksymalny komfort użytkowania. W tej sytuacji raczej naturalne, że ciężko mi się z nimi rozstawać;)

Nie wiem, na ile to przykład idący "z góry", ale z Kornelką pod wieloma względami jest podobnie - ma swoje ulubione zabawki, z Osiołkiem o bijącym serduszku śpi od pierwszych dni życia, a kupione zeszłej zimy ocieplane buciki - przeszły z nią dziesiątki kilometrów, przyniosły do domu połowę pobliskiej piaskownicy i górkę kamyków - regularnie prane straciły mocno na urodzie, ale kiedy tylko zrobiło się chłodniej, nasze dziecko sobie o nich przypomniało, osobiście wyciągnęło je z szafy i oświadczyło, że będzie je nosić. 

Nie wiem, jak Wy, ale pudrowy róż to kolor, który kocham i nienawidzę równocześnie - delikatny, subtelny, kusi i aż krzyczy "kup mnie!". Pozwalam więc czasem się skusić i zwykle w okolicach trzeciego prania zaczynam przeklinać, bo "pudrowy" coraz bardziej przypomina "brudny", a ten już nijak wpisuje się w moją estetykę. Kornelia jednak takich rozterek nie doświadcza i beztrosko go uwielbia ;)

Co jednak mają nasze kolorystyczne dylematy do idei zerowaste? Otóż nasza córka z całą swoją sześcioletnią stanowczością odmówiła chodzenia w innych butach i to w momencie, gdy styrane chodzeniem po drzewach i błocie, jazdą na rowerze, bieganiem po parku czy zabawami w żużel, wymęczone częstymi praniami - zaczęły się rozklejać. 

Byłam nawet gotowa złamać własne zasady (mea maxima culpa) i kupić nową - identyczną - parę, czego nigdy nie robię, gdy coś się nie sprawdziło, ale nigdzie już ich nie znalazłam.

Kiedy zgłosiła się do mnie marka TADAM® - od razu wiedziałam, że postawię jej wysoko poprzeczkę, a testy nie będą należeć do łatwych;)
To klej dedykowany specjalnie do butów sportowych, a więc tych, które szczególnie narażone są na uszkodzenia. Przyznajcie sami - kto z Was nie stanął oko w oko z odklejonymi podeszwami, noskami czy krawędziami? Ponieważ cała nasza trójka chętnie podejmuje różne formy aktywności fizycznej - dość często nam się to zdarza.

Powszechnie dostępne kleje szybkoschnące, oprócz różnej skuteczności, mają jedną wielką wadę, której po prostu nie cierpię - konsystencję wody, przez co po aplikacji lubią wyciekać bokiem tworząc nieestetyczne i nie dające się usunąć plamy. O posklejanych palcach nawet nie wspominając. 

TADAM® wyróżnia konsystencja bezbarwnego żelu, nie jest konieczne długie czekanie, aż klej "złapie" i - co bardzo ważne - elastyczność, która sprawia, że nawet na łączeniach narażonych na częste zginanie - klej pozostaje trwały. Cały proces świetnie ilustruje poniższa infografika:

Ale, ale - tyle teorii, a jak to wygląda w rzeczywistości? Znacie mnie i wiecie, że nigdy nie polecam niczego, czego sama nie sprawdziłam, zatem proszę bardzo:
Klej TADAM® to przede wszystkim znacznie większa pojemność - dostępne w każdym kiosku czy sklepie kleje błyskawiczne przeważnie zawierają zaledwie 2 g produktu, tu - mamy ich aż 9. Konsystencja żelu zapobiega niekontrolowanemu wyciekowi zarówno z tubki, jak i miejsc, które chcemy skleić.

Bardzo istotne jest dobre przygotowanie klejonej powierzchni - buty Kornelki były wcześniej wyprane (tak, tak, też ciężko mi w to uwierzyć;) i dokładnie wysuszone, przed samym klejeniem odtłuściłam też newralgiczne miejsca spirytusem salicylowym - jakoś Marcin uznał, że nie nadaje się do tego celu zawartość domowego barku;)

Na koniec pozostało już tylko nałożyć niewielką (naprawdę niewielką - jest bardzo wydajny) ilość kleju, docisnąć i chwilę przytrzymać - jeśli okaże się, że nałożyliście za dużo - nadmiar łatwo usunąć wykałaczką.

Jeśli tego nie dopilnujecie - ślady nie są mocno widoczne, jednak niewielkie pozostaną - lepiej widać to na moich czarnych butach w miejscu zaznaczonym strzałką.

I choć Mała Lady dała się w końcu przekonać do zakupu wysokich kozaków - futrzaki wciąż ubiera na wieś czy idąc poszaleć na placu zabaw czy w parku :)

Pochwaliłam się, jak łatwo zmienić się w szewca, ale nie myślcie, że na tym koniec ;) 

Razem z marką TADAM® przygotowałam dla Was konkurs, w którym do wygrania jest zestaw nagród - suszarka do butów z funkcją sterylizatora oraz dwa opakowania kleju TADAM® - dzięki niemu żadna zima nie będzie straszna Wam i Waszym butom.

Co trzeba zrobić, by wygrać?

Wysilić nieco wyobraźnię i odpowiedzieć na jedno proste pytanie.

Wyobraź sobie, że posiadasz magiczne buty - nie dość, że nigdy się nie psują, zawsze dopasowują do kształtu Twojej stopy i pogody, to w dodatku - potrafią... teleportować! Napisz, gdzie chciał(a)byś się w nich przenieść i dlaczego?

Konkurs trwa od dziś do dnia 3 grudnia 2018 roku, kiedy to wybiorę najbardziej kreatywną odpowiedź, a nagroda zostanie wysłana do Zwycięzcy.

Serdecznie zachęcam do udziału!
*********************

P.S. Poniżej znajdziecie regulamin konkursu.

Regulamin konkursu „Magiczne buty z klejem TADAM®”

I Postanowienia ogólne
1.      Niniejszy Regulamin (dalej: „Regulamin”) określa warunki, na jakich odbywa się konkurs pod nazwą „Magiczne buty z klejem TADAM®”.
2.      Organizatorem konkursu Nuorder Sp. Z o.o.z siedzibą w Warszawie, 00-442, przy ul. Adama Idźkowskiego 4 lokal 10, wpisana do Rejestru Przedsiębiorców Krajowego Rejestru Sądowego prowadzonego przez Sąd Rejonowy dla m.st. Warszawy w Warszawie, XII Wydział Gospodarczy pod  numerem KRS nr 0000327152, NIP: 521-35-22-564, REGON 141730887, kapitał zakładowy w wysokości (zwana dalej Organizatorem)  – agencją działającą na zlecenie Fenedur S.A.” z siedzibą w 18 de julio 1117 Piso 2 , Montevideo, Uruguay.
3.      Fundatorem nagród w Konkursie jest Fenedur S.A.
4.      Użyte w Regulaminie pojęcia Blog i Bloger, odnoszą się do serwisu internetowego, na którym został opublikowany Regulamin oraz informacje o konkursie oraz do osoby go prowadzącej.


II Uczestnicy konkursu
1.      Uczestnikiem Konkursu może być osoba, spełniająca następujące kryteria:
*         - pełnoletnia osoba fizyczna,
*         - posiada pełną zdolność do czynności prawnych,
2.      Warunkiem wzięcia udziału w Konkursie jest posiadanie komputera lub innego podobnego urządzenia umożliwiającego połączenie z siecią Internet, które to urządzenie musi być wyposażone w jedną z następujących przeglądarek stron internetowych:  Mozilla Firefox w wersji 38.x i wyższej, Internet Explorer w wersji 11x i wyższej, Opera w wersji 30.x i wyższej lub Google Chrome w wersji 43.x i wyższej.
3.      Uczestnikami Konkursu nie mogą być pracownicy Organizatora oraz osoby spokrewnione lub spowinowacone z twórcą pytań konkursowych - Blogerem.
4.      Uczestnik konkursowy wraz z dodaniem zgłoszenia konkursowego potwierdza, iż zapoznał się z niniejszym Regulaminem oraz go akceptuje.
5.      Zakazane jest dostarczanie przez Uczestników treści bezprawnych i naruszających dobre obyczaje, w szczególności treści pornograficznych, rasistowskich, zniesławiających, podżegających do przemocy, naruszających prawa autorskie lub inne prawa własności intelektualnej osób trzecich.

III Zasady konkursu
1.      Konkurs rozpoczyna się wraz z zamieszczeniem notki konkursowej na stronie internetowej - blogu prowadzonej przez Blogera.
2.      Udział w Konkursie jest bezpłatny i dobrowolny.
3.      Zadaniem w Konkursie jest :
a)   Udzielenie odpowiedzi na 1 pytanie kreatywne zawarte w poście konkursowym: Wyobraź sobie, że posiadasz magiczne buty. Buty, które nie dość, że nigdy się nie psują, ale również… potrafią teleportować! Napisz, gdzie byś chciał/a dzięki nim się znaleźć i dlaczego?
b)   Odpowiedź ma zostać umieszczona w komentarzu pod w/w notką.
c)    Odpowiedź nie może być skopiowana od innego uczestnika konkursu.
4.      Konkurs będzie trwał od godziny 21:00 w dniu 26 listopada 2018 r., do godziny 23:59w dniu 3 grudnia 2018 r. Okres ten dalej zwany jest "Czas Trwania Konkursu".
5.      Spośród wszystkich prawidłowo zgłoszonych zadań konkursowych, Bloger wybierze jedno z nich, kierując się następującymi kryteriami: zgodność prac konkursowych z tematyką, oryginalność, kreatywność i pomysłowość prac konkursowych, walory artystyczne prac Konkursowych.



IV Nagrody w konkursie
1.      W Konkursie przewidziano następującą Nagrodę: 
Nagroda: Suszarka do butów marki Elektrowarm o wartości 99 zł (dziewięćdziesiąt złotych 00/100) brutto, zestaw produktów TADAM® o wartości  20 zł (dwadzieścia złotych 00/100) brutto oraz dodatkowa nagroda pieniężna  w wysokości 13 zł (trzynaście złotych 00/100).
Nagroda, opisane w ust. 1 powyżej, zostaje przyrzeczona na rzecz Laureata pierwszego miejsca w Konkursie, wyłonionego przez Komisję Konkursową.
2.      Dodatkowa Nagroda Pieniężna przewidziana przez Organizatora, o której mowa w ust. 1 powyżej, nie będzie wypłacona Laureatom Konkursu lecz pobrana (potrącona) przez Organizatora jako zryczałtowany podatek, o którym mowa w art. 41 ust. 7 ustawy o podatku dochodowym od osób fizycznych, z tytułu łącznej wartości nagród (rzeczowej i dodatkowej Nagrody pieniężnej) wygranych w Konkursie przez Laureatów. Organizator jako płatnik, zgodnie z art. 30 ust.1 pkt 2 Ustawy o podatku dochodowym od osób fizycznych, prześle podatek od Nagrody ( rzeczowej i pieniężnej) w wysokości 10% łącznej wartości Nagród (rzeczowej i pieniężnej) do właściwego urzędu skarbowego.
3.      Nagrody w Konkursie nie podlegają wymianie na inną nagrodę oraz niemożliwa jest wypłata równowartości nagrody.
4.      Osoba, której przyznano nagrodę rzeczową, o której mowa w niniejszym paragrafie, powinna skontaktować się z Blogerem w wiadomości prywatnej podając poniższe dane:
*         - Imię i nazwisko
*         - Adres dostarczenia przesyłki
*         - Numer telefonu dla kuriera
5.      Bloger zobowiązany jest do przekazania danych osobowych Organizatorowi.

V Zasady przyznawania i wydawania nagród
1.      Jeden Zwycięzca może otrzymać tylko jedną nagrodę, o której mowa w punkcie IV.
2.      Zwycięzca zostanie powiadomiony o wygranej przez Blogera, za pomocą komentarza pod ankietą znajdującą się na blogu w ciągu 7 dni od dnia zakończenia konkursu.
3.      W odpowiedzi na opublikowany komentarz Zwycięzca jest zobowiązany w ciągu 2 dni przesłać Blogerowi na wskazanego maila dane adresowe do wysłania nagrody.
4.      Organizator wyśle Zwycięzcy  nagrodę pocztą kurierską w terminie 30 dni roboczych od dnia otrzymania danych adresowych.
5.      Organizator ponosi koszty przesyłki nagród przyznanych w Konkursie.
6.      Zwycięzca, przy odebraniu nagrody zobowiązuje się do sprawdzenia przesyłki. Jeżeli przesyłka jest uszkodzona, Zwycięzca zobowiązany jest do spisania protokołu szkody, który posiada kurier.
7.      Zwycięzca może zrzec się prawa do wygranej nagrody, jednakże nie może przenieść prawa do nagrody na osobę trzecią, bądź żądać zamiany nagrody na ekwiwalent pieniężny ani na żadną inną formę rekompensaty.
8.      Organizator podejmuje tylko jedną próbę dostarczenia nagrody.
9.      Nagrody stanowią przychód w rozumieniu przepisów ustawy z dnia 26 lipca 1991 r. o podatku dochodowym od osób fizycznych (Dz. U. Nr 80, poz. 350 ze zm.).


VI Prawa i obowiązki uczestników 
1.      Uczestnik jest zobowiązany przestrzegać niniejszego Regulaminu.
2.      Wszelkie naruszenia Regulaminu Konkursu mogą skutkować wykluczeniem Uczestnika z udziału w Konkursie.
3.      Niedopuszczalne jest podejmowanie przez Uczestników działań sprzecznych z prawem, sprzecznych z zasadami współżycia społecznego, uznanych powszechnie za naganne moralnie, społecznie niewłaściwe lub naruszających zasady etykiety.


VII Postępowanie reklamacyjne
1.      Reklamacje dotyczące nagród w Konkursie powinny być składane w formie pisemnej oraz elektronicznej. Reklamacje mogą być składane  pod adresem „NuOrder Sp. z o.o.”, ul. Adama Idźkowskiego 4/10, 00-442 Warszawa lub pod adresem e-mail: biuro@nuorder.pl
2.      Reklamacja powinna zawierać imię, nazwisko, dokładny adres osoby składającej reklamację, jak również  powód reklamacji i żądanie składającego reklamację.
3.      Organizator zobowiązuje się do rozpatrzenia reklamacji i powiadomienia Uczestnika o sposobie rozstrzygnięcia w terminie 14 dni od jej otrzymania.


VIII Dane osobowe i prawa własności intelektualnej
1.         Uczestnikom nie przysługuje wynagrodzenie za uczestnictwo w Konkursie. Przesłanie przez Użytkownika  Zgłoszenia zgodnie z postanowieniami § 2 ust. 1 jest równoznaczne z udzieleniem przez Uczestnika  nieodpłatnej zgody na wykorzystanie Zgłoszenia lub jego elementów przez Organizatora  na stronach internetowych w związku z promocja Konkursu.
2.         Każdy z Uczestników przez przystąpienie do Konkursu akceptuje warunki niniejszego Regulaminu.
3.         Administratorem Państwa danych osobowych jest „NuOrder Sp. z o.o.”- z siedzibą w Warszawie, 00-442, przy ul. Adama Idźkowskiego 4/10., z którym mogą się Państwo kontaktować pod adresem: rodo@nuorder.pl
4.         Celem przetwarzania Państwa danych jest umożliwienie Państwu udziału w Konkursie, wyłonienia zwycięzców i przekazania nagrody tj. realizacja umowy zawieranej poprzez akceptację niniejszego regulaminu, realizacja uzasadnionego interesu administratora w postaci wykorzystania zgłoszenia w celach marketingowych oraz obrony przed roszczeniami z tytułu naruszenia niniejszego regulaminu i zachowania zdolności do wykazania zgodności postępowania administratora z przepisami prawa, a także wywiązanie się z obowiązków z zakresu prawa podatkowego w związku z przekazaniem nagrody. Podstawami prawnymi przetwarzania są art. 6 ust. 1 pkt b, c i f rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych).
5.         Odbiorcami Państwa danych osobowych będą: Bloger, firmy pocztowe i kurierskie realizujące wysyłkę nagród, organy administracji skarbowej, operatorzy usług hostingowych oraz firmy świadczące na naszą rzecz obsługę rachunkową.
6.         Dane uczestników, którzy otrzymali nagrodę będą przetwarzane maksymalnie do czasu przedawnienia zobowiązań podatkowych (a więc zasadniczo przez okres 5 lat od dnia zakończenia roku podatkowego, w którym odbywał się konkurs), dane pozostałych zaś uczestników – do czasu zakończenia Konkursu.
7.         Mają Państwo prawo wnieść skargę do organu nadzorczego, którym jest Prezes Urzędu Ochrony Danych Osobowych, w przypadku uznania, że Państwa dane przetwarzane są w sposób niezgodny z prawem.
8.         Mają Państwo prawo żądania od Administratora dostępu do swoich danych osobowych, prawo do ich sprostowania, prawo do ich usunięcia, w szczególności gdy są przetwarzane niezgodnie z prawem, prawo do ograniczenia przetwarzania, prawo do ograniczenia ich przetwarzania, prawo do wniesienia sprzeciwu wobec przetwarzania ze względu na Państwa szczególną sytuację oraz prawo do przeniesienia danych, w tym przekazania ich na Państwa żądanie innemu administratorowi.
9.         Podanie danych jest dobrowolne, jednak niezbędne do udziału w Konkursie.


XIX Postanowienia końcowe
1.      Regulamin wchodzi w życie z dniem rozpoczęcia Konkursu.



Jak zrobić wianek adwentowy?

$
0
0
Już za dwa dni rozpocznie się adwent - w kościołach chrześcijańskich czas oczekiwania na Boże Narodzenie.

Wieniec adwentowy to nieodłączny element tego okresu - w naszym domu pojawił się dość późno - byłam wtedy mała, więc około 25-30 lat temu - i już z nami pozostał. Dziś pokażę Wam, jak samodzielnie przygotować własną wersję i dzięki niej celebrować kolejne przedświąteczne niedziele.

Jak wiele tradycji związanych ze świętami - przybył do nas z Niemiec, a konkretnie z kościoła ewangelickiego. Pierwotnie składał się z wielu małych świeczek odmierzających kolejne dni adwentu, które z czasem zastąpiono symbolicznymi czterema.


SYMBOLIKA WIEŃCA ADWENTOWEGO

KSZTAŁT KOŁA symbolizuje wieczność Boga, który nie ma początku ani końca, oraz wieczność życia Chrystusa: zstąpił z nieba rodząc się jako człowiek, umarł, cierpiąc za nasze grzechy, zmartwychwstał i wstąpił do nieba z zapowiedzią kolejnego przyjścia.

ZIELEŃ GAŁĄZEK - najczęściej z drzew iglastych - to symbol trwającego życia.

ZAPALANIE KOLEJNYCH ŚWIEC oznacza czuwanie i gotowość na przyjście Chrystusa - "światłości świata".

PIERWSZA ŚWIECA - symbolizuje przebaczenie przez Boga nieposłuszeństwa Adama i Ewy wobec Niego.

DRUGA ŚWIECA - jest symbolem wiary patriarchów Narodu Izraelskiego i wdzięczności za dar Ziemi Obiecanej

TRZECIA ŚWIECA - to symbol radości króla Dawida, który celebruje przymierze z Bogiem. 

CZWARTA ŚWIECA - symbolizuje nauczanie proroków, głoszących przyjście Mesjasza. 


WYKONANIE WIEŃCA ADWENTOWEGO

Zwłaszcza w ostatnich latach wieńce adwentowe stały się szalenie modne, można je więc kupić w każdej kwiaciarni czy sklepie z dekoracjami. Jednak ceny bywają bardzo wysokie, a nic nie daje takiej satysfakcji, jak samodzielna praca.

Zdradzę Wam tez mały sekret - wieniec adwentowy, który widzicie, powstał jako dekoracja na przedszkolny konkurs Kornelii - a że dwie z nas gapy, robiłyśmy go na bladym świtem, na jakąś godzinę przed deadline'em ;)

CZEGO POTRZEBUJEMY DO ZROBIENIA WIEŃCA ADWENTOWEGO?

baza - wianek z gałązek świerku na słomianym spodzie - możemy zrobić go samodzielnie (TU znajdziecie wskazówki, jak to zrobić - KLIK)


świece adwentowe - cztery takie same lub typowy zestaw świec adwentowych o różnych wysokościach. Ja dodałam jeszcze cyferki wycięte z brokatowej ozdobnej taśmy samoprzylepnej.

podstawki pod świece - często można je kupić w zestawach po 2 lub 4 sztuki

oprócz tego potrzebujemy:
szyszki - u mnie sosnowe pomalowane miedzianym lakierem

suszone plastry pomarańczy

kawałki kory cynamonu

gwiazdki anyżu

małe styropianowe kulki

pistolet z klejem na gorąco

Oczywiście to, czego użyjecie do dekoracji, to już kwestia indywidualna:)

Zaczynamy od wbicia szpikulców od podstawek na świece w wianek - jak najgłębiej

Rozmieszczamy je w równych odstępach:

Następnie rozkładamy na naszej bazie szyszki - w ten sposób, jeszcze przed klejeniem, ustalamy najlepsze ich rozmieszczenie:

Gdy osiągniemy swój ideał symetrii (lub twórczego nieładu)...

...po kolei przyklejamy wszystkie szyszki - uważając, by się przy tym nie poparzyć - gorący klej na skórze to średnia przyjemność ;)


Następny etap to przyklejenie plasterków pomarańczy. Moje były spore i nie podobały mi się w całości na wianku, zatem...

...przecięłam każdy plasterek na pół:

Tu także przed klejeniem zrobiłam przymiarkę:


Następnie przykleiłam kawałki cynamonu...

...i gwiazdki anyżu:

  
Jako ostatnie dodałam malutkie styropianowe kulki w dwóch kolorach - tylko kilka, bo nie jestem fanką nadmiaru, jednak tu bardzo mi pasowały jako subtelny dodatek.


Ostatnia część to dodanie świec - pierwsza powinna zapłonąć już w najbliższą niedzielę:)

A jak to wygląda u Was?

Przygotowujecie adwentowe wieńce czy może wcale nie kultywujecie tej tradycji?

Duży gabaryt, mały problem.


Styl urban jungle - szansa na piękne wnętrze dla każdego. Cz.2.

$
0
0
Miłość do kwiatów i namiętne ich znoszenie do domu (w oczach Marcina już dawno wołające o pomstę do nieba) - pozwoliło mi - wreszcie! - wpisać się w aktualne trendy...

W ten sposób awansowałam - będąc maniaczką wypełniającą dom botanicznymi reliktami PRL-u, na krótką chwilę osiągnęłam najwyższy stopień podium roślinnego hipsterstwa, by już po chwili taplać się beztrosko w rozlewisku mainstreamu spod szyldu urban jungle. 

Wraz ze wzrostem liczby naszych zielonych domowników, pojawiła się konieczność uporządkowania tego bogactwa. Przywlokłam więc z pracowni dół starej niemieckiej toaletki - w całości do niczego mi nie pasowała, ale awansowawszy do roli komody, swietnie odnalazła się w naszym salonie:)

Tak, tak, moi drodzy - człowiek - a i bloger również, a może "zwłaszcza" - w imię trendów winien pokochać kwiaty. Ja się zmuszać na szczęście nie muszę, tulę je więc w zielonych dłoniach i cyklicznie przemycam kolejne sieroty - czasem w kondycji niemal zmumifikowanej. 

I może w tym tkwi sekret - daję im szansę, gdy inni spisali na straty, ze wszystkich sił starają się więc odwdzięczyć. A ja im po cichu szepczę "no chodź kochanie, pokażmy wszystkim, na co cię stać". I pokazują:)

Urban jungle to nie tylko egzotyczne kwiaty wylewające się z wystylizowanych zdjęć na insta - to sposób myślenia. My bliżej natury, a ona blisko nas - nawet pośrodku wielkiego miasta, na niewielkim metrażu czy w pomieszczeniach o zbyt słabym albo wręcz przeciwnie - za mocnym nasłonecznieniu. Rośliny w starym kubku, obtłuczonej doniczce czy kwietniku-zabytku, pamiętającym młodość prababci. To trend niesamowicie egalitarny - nie potrzeba przysłowiowego już niemal "miliona monet", by zazielenić własne M, bo nawet dyskonty i markety oferują dobrej jakości rosliny za parę złotych, a wystarczy odrobina kreatywności, by samodzielnie stworzyc np. szalenie modny makramowy kwietnik.
I do tego właśnie Was zachęcam - zaproście rośliny do swoich domów. Dbajcie o nie, podziwiajcie jak rosną, cieszcie się nimi i pokazujcie to dzieciom. U nas właśnie Kornelka wzięła na siebie codzienne zraszanie domowego kącika przyrody - i ma z tego niesamowitą frajdę:)

Peperomia caperata trafiła do mnie wyschnięta na wiór - zżółknięte i połamane listki nie napawały optymizmem co do jej dalszych losów. A jednak wystarczyło kilka tygodni i nie tylko niesamowicie odżyła i wybujała, ale zaczyna też kwitnąć :) Teraz ciężko uwierzyć, że całkiem niedawno trafiła w ogrodniczym na wózek z etykietką "odpady".

Eszeweria zjawiła się u mnie w przyzwoitej kondycji, choc zdecydowania wymagała przesuszenia - końcówki korzonków zaczęły gnić, przez co cała roślina była bardzo krucha i wystarczyło dotknięcie, by "listki" zaczęły odpadać. 

Słoneczny kawałek komody, gruby drenaż na dnie doniczki i podlewanie dwa razy w miesiącu szybko odwdzięczyły się kwiatkami.

W soleirolii dosłownie się zakochałam - to roślina szalenie delikatna i wymagająca utrzymywania wciąż odpowiedniej wilgotności podłoża, ale poza tym łatwa w uprawie i co więcej - szybko rosnąca. Marcin nazywa ją rzeżuchą;) 
Nazwa, którą często możecie spotkać w odniesieniu do tej pieknej roślinki, to "dziecięce łzy" - ze względu na malutkie kropeczki-wypustki na każdym listku, istotnie mogace budzić skojarzenie z łezkami.

Jak widac poniżej - mnoży się to-to jak szalone;)


Rośliną, którą uwielbiam i zawsze polecam początkującym miłośnikom zieleni w domu, jest tradescantia - dziesiątki dostępnych odmian sprawiaja, że łatwo znaleźć ta idealną dla siebie. 

Poniżej mój trzykrotkowy żłobek i kolejno: tradescantia tricolor rose, tradescantia zebrina purpusi i tradescantia zebrina.

Przyznam, że o tradescantii velvet hill nie słyszałam, zanim nie zobaczyłam jej po raz pierwszy. A to co zobaczyłam - nie zachęcało - najpierw przesuszona, potem przelana, częsciowo przegniła. Ale siła determinacji plus promocyjna cena zrobiły swoje - zamieszkała z nami. Nie doszła jeszcze w pełni do siebie, dlatego na razie nie podejmuję prób jej rozmnazania, choć przyznam się Wam - kusi mnie to strasznie, bo chciałabym jej mieć więcej i więcej.

Okaz poniżej sprzedano mi jako tradescantię yellow hill, ale bardziej kojarzy mi sie z drobnolistną - może podpowiecie, któa nazwa jest dla niej własciwa?

Ponieważ kwiecień to świetny czas na pracę z roślinami i przy nich - zbieram energię na wielkie przesadzanie i rozmnażanie. Aranżacja komody pozwoliła mi - a może raczej zmusiła do wykonania części tej pracy, ale co najmniej 2/3 naszych roślin wciąż czeka na wolny weekend lub choćby popołudnie.

Tymczasem cieszę sią tą zielenią, któa powoli zaczyna nas zewsząd otaczać - zachwycam się nią każdego dnia od nowa:)

Gdy dobrze się przyjrzycie, bez problemu zauważycie, że sporo u nas nie tylko różnorodnych przedstawicieli flory, ale i przedmiotów z odzysku - pozornie do siebie nie pasujących, a jednak mam wrażenie, że całkiem nieźle ze sobą współgrajacych. Styl urban jungle sprzyja takim dodatkom - znajdziecie je na giełdach staroci, w klamociarniach spod szyldu "1001 drobiazgów", strychach prababci czy wujka Zenka, osiedlowych wystawkach w dniu wywozu gabarytów. Wystarczą szeroko otwarte oczy;)

Wróciłam właśnie z Kornelką z weekendu w Poznaniu (juz niebawem pochwalę sie, co tam robiłam) i taki widok zastałam - Marcin (najpewniej z tęsknoty za nami;) postanowił sam stać się artystą - hmmm, wciąż dowiaduje sie o nim czegoś nowego:)

Poniżej znajdziecie linki do kilku postów, które na pewno przydadzą się wszystkim miłosnikom domowej uprawy kwiatów. Zastanawiam się nad kontynuowaniem tego cyklu - tematów mi nie brakuje... Co o tym myślicie?








Choinka z patyków / alternatywna choinka DIY.

$
0
0
Za mną kilka wyjazdów, w domu bywam gościem, w kuchni trwają ostatnie remontowe prace. Czasu jak na lekarstwo i tym bardziej się cieszę, że przygotowania do świat zaczęłam pod koniec... października;)

Żaden jednak niedoczas nie usprawiedliwiłby mnie - przede wszystkim w moich własnych oczach - gdybym nie zdołała przygotować żadnych dekoracji na przedszkolny kiermasz Kornelii. Zawsze staram się, by było jak najbardziej naturalnie - prosto i efektownie. Wianki czy stroiki to klasyki, w tym roku postanowiłam wymyślić dodatkowo coś nowego. Zainspirowana nieśmiertelnym pinterestem - pomyślałam o wykorzystaniu patyków - w moim przypadku brzozowych, których cała sterta została za domem po ostatnim przycinaniu.

Jak pomyślałam, tak zrobiłam - wystarczy kilka patyków, piła, garść chrobotka i pistolet z klejem na gorąco. Ja ostatecznie zdecydowałam się jeszcze dodać sznur ledowych mini lampek-gwiazdek.

Zaczynamy od wyboru trzech patyków, które stworzą równoramienny trójkąt - kontur naszej choinki.

Piłą docinamy patyki - czym dokładniej do zrobimy, tym łatwiej pójdzie nam później sklejenie całości.


Gdy patyki są już przygotowane, jeszcze raz sprawdzamy, czy otrzymany po ich sklejeniu kształt, będzie przypominał choinkę.


Jeśli tak, zaczynamy sklejanie - pamiętajmy, że gorący klej może nas mocno poparzyć, a kiedy już kropla upadnie nam np. na dłoń - natychmiast postarajmy się go usunąć.

Klej na gorąco zastyga bardzo szybko, więc już po chwili nasz kontur choinki jest gotowy do dalszych prac.
Następny etap to wypełnienie środka mniejszymi patykami - je także przyklejamy z użyciem kleju na gorąco.



Wzór, jaki stworzymy, zależy tylko od nas - u mnie jest dość prosty:

Na koniec ukrywamy miejsca łączeń między patykami pod kawałkami chrobotka - chrobotek reniferowy (Cladonia rangiferina), ze względu na swój wygląd, często bywa nazywany mchem - w istocie jest jednak grzybem, a ponieważ współżyje z glonami - zaliczany jest do porostów. Kupicie go w każdej hurtowni florystycznej i w większości dobrych kwiaciarni.



Choinka już na tym etapie wdzięcznie się prezentuje, ale postanowiłam dodać jeszcze niewielką gwiazdkę.

By uniknąć sztuczności - wykonałam ją z kawałka brzozowej kory:




Całość, już po dodaniu lampek, prezentuje się tak:

A jakie śwateczne dekoracje Wam udało się już przygotować?


Piękne zimowe wnętrza, czyli nowa kolekcja Jysk.

$
0
0
Święta za pasem, a my zamiast wieszać na schodach girlandy jemioły i jodły - statecznie wkroczyliśmy w piętnasty (15!!!!) tydzień remontu kuchni - 95 % prac zrobiliśmy sami (głównie nocami) - poczynając od projektu i wyboru kolorów farb, przez demolkę starej kuchni i prace budowlano-wykończeniowe, aż po montaż mebli i instalację sprzętów w nowej (z wyjątkiem indukcji). Wiele wskazuje na to, że to już ostatni akord - pozostało jedynie zamontować listwy przypodłogowe. I chciałoby się dodać - powiedzieć "koniec z remontem, czas odpocząć". Jednak my już planujemy kolejny(e?) - tym razem w salonie.

Wiecie, doszłam do stanu, w którym już bez remontu nie umiem funkcjonować - nie musi akurat trwać, ale powinnam przynajmniej go planować na "już, zaraz, niebawem" względnie - dogorywać po właśnie skończonym. Ostatnie lata pomogły nam - bo i Marcin ma tu sporo do powiedzenia - określić styl wnętrz, w których czujemy się najlepiej - nie może zabraknąć drewna, staroci ocalonych od zapomnienia, wyrastających z każdego kąta roślin i oczywiście kolorów - tych zwłaszcza ja potrzebuje niczym powietrza.

Po sześciu latach od kupna mieszkania - nasz salon na początku roku, a najpóźniej wiosną, czeka metamorfoza - ponieważ dużym portalem i małą wnęką łączy się z gruntownie odmienioną kuchnią, postanowiliśmy, że muszą być bardziej spójne. Palisandrowe i akacjowe meble zostają - wokół nich będziemy budować zupełnie nową aranżację przestrzeni. Głowę zaprzątają też pytania o pokój gościnny, który pierwotnie miał być garderobą - która funkcja powinna zwyciężyć?

Listopadowe odwiedziny w nowo powstałym w podwarszawskim Piasecznie sklepie Jysk - w towarzystwie innych blogerów i influencerów z branży wnętrzarskiej i lifestylowej - okazały się świetną okazją do zbierania  inspiracji i przyswojenia sporej dawki informacji na temat wyboru idealnego materaca i sposobów na dobry sen- serdecznie dziękuję za zaproszenie:)


                      photo via Jysk.pl

Jako pierwsze - przyszło zaskoczenie. Jysk od niedawna testuje bowiem nowy format sklepów, mianowicie koncept 3.0, czyli większą niż dotąd i nader spójną przestrzeń dla dekoracji i inspiracji. Nowa odsłona Jyska to duży sklep nie tylko z półkami pełnymi stylowych produktów, ale i ciekawymi aranżacjami - jak dotąd właśnie tego mi brakowało.
Tak! Właśnie przy takim stole - i przy pysznych naleśnikach Jaśka Kuronia - Jysk postanowił podjąć blogerów - pięknie, prawda?

Przekonałam się niejednokrotnie, że wielu moich znajomych jest niemal całkowicie pozbawionych wyobraźni przestrzennej. Koc, krzesło czy dekoracyjna poduszka - to dla nich tylko przedmiot, nie potrafią osadzić go w szerszym kontekście, a przemyślanych zakupów dokonują wyłącznie, gdy przed oczami mają aranżację z konkretnymi produktami. Koncept 3.0 wychodzi na przeciw takim właśnie potrzebom.



Sama lubię naturalne materiały - drewno, kamień, szkło, trawy, ceramikę tworzoną z dbałością o szczegół. Nie brakuje ich w nowej zimowej kolekcji - i już tylko za to ją uwielbiam;) 



A jeśli dodać do tego świąteczne dekoracje (wiecie, że już zaczęły się sezonowe obniżki? Spore, więc chyba przyda mi się jeszcze kilka świątecznych gadżetów;)




Wróćmy jednak do głównego tematu spotkania - sposobów na idealny sen, który niemożliwy jest bez odpowiednio dobranego materaca. 

W towarzystwie wykwalifikowanych fizjoterapeutów mieliśmy możliwość nie tylko poznać różne rodzaje materacy, ale także je przetestować. Przy okazji dwa z nich przyjechały do nas jeszcze przed światami i tym samym utwierdzam się w przekonaniu, że niedoszła garderoba ostatecznie zmieni się w pokój gościnny, a wiosną razem z nowym-starym drewnianym łożem king size (upolowane na starociach) materace przeprowadzą się z nami do domu na wsi.
                       photo via Jysk.pl

Przyznam, że temat doboru odpowiedniego materaca zafascynował mnie - sama od dawna czuję i wiem, że najlepszym wyborem dla mnie jest jak najtwardszy materac - śpię wówczas jak kamień i budzę się wypoczęta - jednak nie zawsze tak było.

Dla kogo twardy materac to najlepsze rozwiązanie? 

Jak pogodzić różne potrzeby partnerów w jednym łóżku i każdemu zapewnić maksimum komfortu podczas snu?

Czy aranżacja wnętrza wpływa na jakość naszego snu i jak możemy tą ostatnia poprawić?

Czy rodzaj materiałów, z których wykonane są tekstylia pościelowe - ma znaczenie?

Na te pytania odpowiem Wam już za tydzień - dzięki uprzejmości fizjoterapeutów Jysk mogę się z Wami podzielić dużą dawką przydatnej wiedzy, przygotowuję więc artykuł pełen praktycznych informacji i wskazówek.

A na dziś mam dla Was jeszcze wybór najpiękniejszych według mnie elementów z zimowej kolekcji, które wspaniale odnajdą się w różnych typach wnętrz - klasyka obroni się zawsze, a tu stworzy dodatkowo magiczny klimat winter wonderland.   Ceramika i szkło, miękkie tekstylia, stonowana kolorystyka - podkreślenie zimowej pory roku jest subtelne i eleganckie.








Znaleźlibyście wśród nich coś, co sprawdziłoby się dla Was jako idealny prezent? Ja swoja listę już dawno podesłałam Mikołajowi - ciekawe, czy wziął sobie to do serca ;)

Jak zrobić lampę z butelki? Warsztaty upcyklingowe z marką Cono Sur.

$
0
0
Choć ostatnio częściej zdarza mi się prowadzić warsztaty, niż być ich uczestnikiem, z przyjemnością przyjęłam zaproszenie od marki Cono Sur - tym bardziej, że mieliśmy skupić się na bliskiej mi idei upcyklingu. Jeśli producent win, to i temat wydał się dość oczywisty -  "Jeśli nie do kosza, to gdzie, czyli co można zrobić z pustej butelki po winie?". 

Podczas warsztatów zorganizowanych wspólnie z firmą Interseroh -  od 25 lat specjalistą z zakresy ochrony środowiska i recyklingu oraz dostawcą zintegrowanych usług gospodarki o obiegu zamkniętym, a poprowadzonych przez Julię Wiznowską z Na nowo śmieci - skupiliśmy się na butelkach po winie, z których wyczarowaliśmy niebanalne lampy - choć do dyspozycji mieliśmy te same materiały, każda z dziesięciu powstałych lamp okazała się inna.

Butelki i inne szklane opakowania, jak choćby słoiki, nawet bez przetwarzania nadają się do wielokrotnego zastosowania - jako sposób na przechowywanie domowych przetworów, różnego typu pojemniki czy baza do działań upcyklingowo-rękodzielniczych - w łatwy sposób mogą stać się lampionami, świecznikami, pojemnikami na drobiazgi czy lampami.

I wykonanie tej ostatniej chciałabym Wam dziś pokazać:)

Czego potrzebujemy?

szklana butelka - biała lub kolorowa

sznur lampek choinkowych - można wybrać takie na przezroczystym kablu

drewniany plaster

kamienie/chrobotek/susz/potpourri/cynamon

papier ścierny/szlifierka

mocny klej - najlepiej przezroczysty po zaschnięciu

długi (przynajmniej 10 cm - gwóźdź

patyczek/pałeczka bambusowa

świeczka




Zaczynamy? :)
Jak widać wyżej - najpierw zapoznaliśmy się z konstrukcja lampki zrobionej przez Julię - wybrała stojącą formę i butelkę w pionie do góry nogami.

Następny etap to punkt niezbędny dla każdej blogerki/influencerki - zdjęcia ;)

 Zrobione? Teraz już tylko herbatka i można zaczynać pracę.

Na początek szlifujemy nasz plaster drewna - ważne, by pozbyć się wszystkich drzazg i zadziorów, idealnie gładka powierzchnia nie jest niezbędna - przynajmniej dla mnie. Ponieważ powierzchnia jest niewielka, możemy zrobić to ręcznie.

Ostrożnie i pomagając sobie bambusową pałeczką - do wnętrza butelki wkładamy lampki - uważając, by ich nie uszkodzić. Kiedy skończymy - warto sprawdzić, czy wszystko jest na swoim miejscu i działa, podłączając kabel do prądu.

Teraz pora na określenie, w jakiej pozycji ma stać butelka - gdy decydujemy się na wersję podobną do stworzonej przez Julię - w plaster drewna trzeba wpić gwóźdź, na który następnie nakładamy szyjkę butelki, a całość łączymy z plastrem za pomocą mocnego kleju. Miejsce klejenia ukrywamy pod dowolnie wybranymi dodatkami - np. chrobotkiem czy suszkami.

Sama przyjęłam koncepcję butelki półleżącej, pochylonej pod niewielkim kątem. By utrzymać ją w tej pozycji, pomogła "podpórka" z dużych płaskich kamyków - miejsca klejenia są dwa - na linii kamień-butelka oraz butelka-plaster drewna.

Pierwotny zamysł zakładał użycia wyłącznie białych kamieni i pozostawienie między nimi wolnej przestrzeni na świeczki...

...spodobały mi się jednak także szare kamienie, wykleiłam więc nimi cały plaster.

Jeśli będziemy pamiętać, by jeden lub kilka kamieni miało płaska powierzchnie - będzie to odpowiednie miejsce na postawienie tealightów.


Jak widać - pomysłów było wiele, każdy inny, wszystkie ciekawe i oryginalne:)


Tak prezentuje się moja lampka w całej okazałości - lubicie taki upcykling?

Na koniec mam dla Was kilka zdjęć z pełnego niesamowitego klimatu wnętrza pracowni Cztery Razy Trzy :)












Co podoba się Wam najbardziej?

Mnie urzekł wieszak z obcasów - różne rzeczy już widziałam, ale tego nigdy ;)



Lubię błyszczeć, czyli trzy karnawałowe metamorfozy starych butów.

$
0
0
Aż mam ochotę napisać "Z nowym rokiem, nowym krokiem", ale ja właściwie nie z tych, co to do jakichkolwiek zmian potrzebują nowej daty w kalendarzu - gdy trzeba, po prostu robię swoje.
Tym razem potrzebne były mi buty. Mało imprezowe ze mnie stworzenie, ale czasem vis maior i nawet ja dam się skusić na mniejsze (chętniej) bądź większe wyjście (w bólach). A że i ubrać się trzeba nieco mniej statecznie, to i wypada zrzucić czasami praktyczne skórzane botki czy mokasyny i wdziać obcasy.
Na co dzień chodzę bardzo dużo, a że i swoje ważę - najwygodniej mi w płaskich podeszwach i koturnach. Te codzienne buty wybieram więc z najwyższa starannością i od lat - praktycznie wyłącznie skórzane. Kiedy jednak byłam młodsza, a mój portfel znacznie uboższy, byłam o wiele mniej wybredna i przy wyborze kierowałam się wyłącznie tym, by były wygodne i zbytnio nie złupiły studenckich finansów.
Zresztą i później zdarzało mi się kupować buty "na raz" - na jedno wyjście, wybierane do konkretnej sukienki czy na ostatni moment, więc bez większego wybrzydzania. Później lądowały w szafie, bo głupio wyrzucić, skoro tylko raz ubrane, prawda?

Przy okazji więc szukania czegoś na wieczorny wypad ze znajomymi, trafiłam na trzy takie mocno już zapomniane pary i postanowiłam trochę je przerobić ;)

Czarne szpilki to fenomen - choć bardzo wysokie, są tak wygodne, że stopy nie bolą nawet po wielu godzinach chodzenia. Może i dlatego wiele już przeszły, najczęściej zakładane do jeansów, przez co mocno wytarły im się brzegi - one też poszły na pierwszy ogień.

Miejsce uszkodzeń - najwięcej ich właśnie w górnej części przy piętach - postanowiłam pokryć brokatem.

Z kilkukrotnie złożonego arkusza folii aluminiowej zrobiłam coś w rodzaju półotwartej tacki:

Wymieszałam na niej dwa kolory brokatu - klasyczny złoty oraz zielony. Brokat kupicie w każdym sklepie papierniczym czy markecie - mój w fiolkach jest z Pepco (10 szt. kosztuje 4,99zł).

Do klejenie postanowiłam po raz kolejny użyć eksperta w dziedzinie klejenia butów, szybkoschnącego kleju o strukturze żelu - Tadam. Więcej o nim przeczytacie w tym wpisie -> KLIK.

Dzięki wygodnemu aplikatorowi (w którym - co ciekawe - resztki kleju nie zasychają i łatwo go użyć ponownie) naniosłam klej na najbardziej wytarte miejsca - nakładając, starałam się go maksymalnie rozsmarować.

Następnie - uważając, by zbytnio nie narozsypywać brokatu, zanurzałam w nim miejsca z naniesionym klejem - delikatnie dociskając, co ułatwia nasza aluminiowa elastyczna tacka diy;)

Jeśli po nałożeniu brokatu wciąż widać zniszczone miejsca - wystarczy nałożyć w nie odrobinę więcej kleju i uzupełnić brokatem.


Od nas tylko zależy, jak dużą powierzchnie pokryjemy brokatem - sama zaczęłam od fragmentu, szybko doszłam mniej więcej do połowy, po czym...

...stwierdziłam, że całość będzie wyglądała najlepiej, jeżeli cały brzeg buta będzie brokatowy;)

Ponieważ zewnętrzna część butów ma strukturę zbliżoną do aksamitu - resztki brokatu ładnie się na niej osadziły, tworząc dodatkowy - połyskliwy - efekt.

Przyznam, że efekt końcowy mnie sama bardzo pozytywnie zaskoczył - ciężko uchwycić go na zdjęciu, ale wystarczy niewielka ilość światła, a buty skrzą się i błyszczą:)

Takie obklejenie brokatem to świetny sposób na wytarcia, otarcia czy zadrapania - także na obcasach.


Druga para, która wpadła mi w ręce to trochę niższe czółenka z bonprixa. Wygodne, bo kupione w wersji wide, ale... nudne.

Postanowiłam je odmienić z użyciem garści cekinów z Kika - wybrałam srebrne i czerwone kółeczka w trzech rozmiarach i tu także posłużyłam się klejem Tadam. Jest bardzo - bardzo! (uwaga na palce i ogólnie skórę!) - silny, wystarczy więc ilość przypominająca wielkością ukłucie szpilki. Dzięki temu klej jest pod cekinami praktycznie niewidoczny (w przeciwieństwie do np. kleju na gorąco), a struktura żelu sprawia, że wszystko pięknie do siebie przylega.

Nie starałam się zachować idealnej symetrii na obu butach, zadbałam jedynie o to, by z obu stron wzór cekinów układał się w kształt trójkąta.

Tu także efekt miło mnie zaskoczył - tak bardzo, że z przyjemnościć zamierzam zakładac je częściej )


Ostatnia para to tzw. czółenka-klapciaki - kupione podczas niezbyt sympatycznych problemów z nerką, gdy strasznie puchły mi stopy, a że akurat zostałam chrzestną - musiałam "jakoś" w kościele wyglądać. Co prawda po antybiotykoterapii wszystko - w tym i rozmiar moich stóp (na szczęście;) - wróciło do normy, ale wolałam je zostawić, tak na wszelki wypadek. 

Gdyby jednak sie zdarzył (tfu, tfu, tfu, odpukać, na psa urok i w niemalowane wrota) - nawet one nie muszą być smutne i nijakie ;)

Efekt, jaki udało się uzyskać poniżej, wymagał całej minuty - owe dekory to nic innego jak przyklejone broszki - udało mi się kiedyś kupić je na wyprzedaży po zawrotnej cenie dwa złote za sztukę - odpadało w nich zapięcie, wystarczyło więc tylko je usunąć. Resztę załatwił klej Tadam.



Jak się Wam podobają moje obuwnicze metamorfozy?

Macie na swoim koncie własne czy raczej wyrzucacie / oddajecie wszystko, co uznacie za już niepotrzebne?



Viewing all 354 articles
Browse latest View live